Środek i końcówka bardzo długiego długiego weekendu zaowocowały naprawdę świetnymi wynikami naszych zawodników. Marta po dobrym pierwszym etapie w zeszłą niedzielę, w tym tygodniu przejechała dalsze trzy etapy Gwiazdy Północy (o pierwszym można przeczytać w poprzednim Cyklonraporcie), kończąc odpowiednio na 1 i dwa razy 2 miejscu. Dobre wyniki dały 1 miejsce w generalce w kategorii wiekowej oraz 3 miejsce open.
Marta:
Jechałam na Gwiazdę Północy tyko dla frajdy, nie spodziewałam się żadnego dobrego wyniku więc wygrana w kategorii i 3 miejsce open cieszy tym bardziej. Poza trasą pierwszego etapu, w Ełku, która zaskoczyła mnie stopniem trudności (sporo przewyższeń oraz technicznych singli rodem z XC), trasy pozostałych etapów raczej szybkie, czyli zgodne z oczekiwaniami – etap w Prostkach jeszcze miał pewne elementy techniczne ale pozostałe dwa etapy już nie. Na ostatnim etapie uzbierało się jednak całkiem sporo przewyższeń, prawie 400m), co zapewne mogło dobić zmęczone już poprzednimi trzema etapami nogi. Każda trasa miała inną charakterystykę – od stosunkowo trudnej technicznej trasy w Ełku, poprzez średnio trudną w Prostkach, interwałową w Starych Juchach aż do płaskiego „maratonu z blatu” w Sypitkach. Wyścig, poza pierwszym etapem, który stanowił jednocześnie jeden z etapów Mazovii, raczej kameralny – w generalce najdłuższego dystansu sklasyfikowano zaledwie 121 zawodników. Atmosfera fajna, rodzinna i przyjacielska, jednak organizacyjnie było sporo niedociągnięć – co dziwi, w kontekście długoletniego doświadczenia organizacyjnego p. Zamany, w tym kilkuletniego doświadczenia organizacji etapówek. Największym niedociągnięciem były kłopoty informacyjne – niespójność podawanych informacji (strona www versus fanpage na Facebooku versus nawet to, co p. Zamana mówił przed startem – w zakresie dystansu wyścigów, umiejscowienia bufetów a były nawet sprzeczności pomiędzy stroną a fanpage w zakresie umiejscowienia wyścigu!). Te niedociągnięcia jednak rekompensowały trasy wyścigów, które były raczej urozmaicone i piękne widokowo. Trasy, poza jednym miejscem w Sypitkach, gdzie wielu zawodników poleciało prosto zamiast skręcić, raczej dobrze oznaczone i „nawigacja” nie sprawiała problemów. Ogólnie to bardzo fajna impreza i cieszyłabym się z udziału w niej nawet, gdyby moje wyniki nie były tak zaskakująco dobre.
W ten weekend odbył się także pierwszy maraton MTB pod szyldem Mała Liga (dla odmiany od XC). Świetnie pojechał w nim Adam, zajmując drugie miejsce w kategorii.
Adam:
Knowań Organizatora ciąg dalszy. Ledwo minęły trzy dni od wysiłku związanego z udziałem w Małej Lidze XC w Mińsku Mazowieckim, a Org ogłosił, że tym razem nie XC, a MTB maraton, i że będzie miło, łatwo i przyjemnie i też w Mińsku. Pierwszy mój odruch to - nigdy więcej za żadne pieniądze, drugi raz nie dam się wrobić itp. ale im bardziej zbliżał się termin na opłatę promocyjną tym bardziej mój opór malał … i malał …..i zapłaciłem (głupi ja). Luźne przejażdżki w towarzystwie żony, uświadomiły mi, że tym razem, bez względu na miejsce rozgrywania zawodów, rządzić będzie piach, a ja tego kurka nie lubię.
W niedzielę, w miasteczku zawodów z niepokojem i nadzieją oczekiwałem na towarzystwo zawodników z wielkim C na koszulce. Z zapowiedzi wynikało, że powinno być nas dwóch lub nawet trzech. W końcu na horyzoncie pojawił się dawno niewidziany Piotrek Wrona - ucieszyłem się, tym bardziej że także jechał dystans krótki.
Ponieważ starty dystansów były od siebie oddzielone czasowo, grzecznie stanąłem na końcu peletonu i czekałem na sygnał startu mojego dystansu.
Po sygnale niespiesznie ruszyłem, dbając o to żeby na wyjeździe ze stadionu znaleźć się z lewej strony drogi, bo tu krawężnik biegnący na ukos drogi startowej był podsypany i nie musiałem się bać, że udział skończy się zaraz po starcie. Po przejeździe przez rzeczkę Srebrną, znalazłem się w okolicach “Najstarszej Sosny” i trasy XC sprzed dwóch tygodni. I tak kończy się ufanie Organizatorowi, że teraz będzie łatwiej niż dwa tygodnie wcześniej. Boleśnie odczuł to Piotrek, którego spotkałem stojącego na skraju drogi, 6 kilometrów od startu, flak z tyłu zakończył jego wysiłek. :(
Trudno tak bywa. Ja miałem swoje kłopoty, żeby było bardziej XC Org przeprawę przez Mienię poprowadził mostkiem własnej konstrukcji, co automatycznie spowodowało wyrzut adrenaliny (jednak dobrze, że spodenki kolarskie mają pieluchę).
Tak jak się spodziewałem, na długich odcinkach trasy rządził piach. Miłym akcentem podczas wysiłku, okazał się doping ze strony Roberta Rosochackiego i jego syna Dawida (obecnie WKK). Po kolejnej przeprawie przez Srebrną znalazłem się w okolicach stadionu. Szybkie pytanie o dalszą drogę do obsługi i kibiców i ponownie wjeżdżam na stadion, na rundę kończącą wyścig.
Na mecie okazało się, że muszę poczekać na dekorację, co podniosło wiarę w moje siły.
Podsumowując, maraton organizowany przez Małą Ligę XC został zgodnie z zapowiedziami okraszony fragmentami XC, ciekawe czy przy organizacji wyścigu szosowego też będą tego próbowali? Jak ogłoszą, że organizują wyścig szosowy, pewnie znowu się zgłoszę i osobiście sprawdzę, XC na szosie, kto by pomyślał.
W kolejnej edycji MTB Cross Maraton, w Bodzentynie, wystartował, jak zwykle, Janek. Zajął bardzo dobre, 13 miejsce w kategorii na dystansie Master. Choć tego dnia był skwar, było się gdzie ubłocić.
Mimo tych wszystkich wspaniałych występów, wisienką na torcie tego raportu jest miesięczna wyprawa rowerowa Filipa i jego partnerki, z której dopiero co wrócili, poczytajcie.
Filip:
W ostatniej chwili zmieniany kierunek wyprawy... koło podbiegunowe wymaga chyba trochę lepszego przygotowania. Spakowaliśmy manatki i zaczęliśmy jechać na południe. Jak tylko wyjechaliśmy ze Słowacji, zaczęło nam towarzyszyć fatum przeklętego miejsca na nocleg. Teren, na którym odbywało się nocne polowanie na dziki, to był dopiero początek. Im dalej na południe, tym zabawniej, w Rumunii nieliczne osoby wiedzące o tym, że „English” to nie mąka (ach, te konwersacje sklepowe) poinformowały nas o możliwości spotkania misia. Oczywiście wiedząc że w Polsce również można je spotkać, a na każdego misia przypada 5 znaków ostrzegających, zignorowaliśmy temat. Jakież było nasze zdziwienie gdy... To rozwiązało kwestie spania w lesie - przynajmniej w górach. Szczęśliwie ludzie w znakomitej większości bardzo życzliwi. Jeśli nie mieli jak inaczej, to i tak zapraszali żeby się rozbić między kurnikiem a obórką. Mimo to czasem jednak problem z noclegiem był. Ja tam lubię jeździć w nocy, ale mojej drugiej połówce szczekające wiejskie burki w nocy troszkę przeszkadzały. Szczęśliwie wybawiły nas śpiewy, zawsze to jednak dodaje otuchy, a psy tracą rezon. Zdecydowanie następnym razem trzeba umieć co najmniej 5 razy tyle piosenek. Innym z kolei razem wylądowaliśmy na kempingu pełnym gotów, a jeszcze innym z braku innych opcji wynajęliśmy pokój u bardzo miłej pani na wsi. Nasza prędkość nie powalała na kolana, ale jechaliśmy twardo i nieustępliwie. Pozwoliło nam to pokonać dwie słynne rumuńskie trasy- Transaplinę i Transfagarasan. Co prawda jedną z nich podjeżdżaliśmy 2, a drugą 3 dni. Ekwipunku sporo, więc czołgaliśmy się powoli do góry. Cały dystans pokonany rowerem to 1923 km a wyprawa trwała 26 dni.
Tymczasem szosowiec Paweł, przebywający w Kanadzie, wykorzystał okazję aby pierwszy raz popróbować downhillu w słynnym Whistler. Żałuję, że nie mam więcej zdjęć, musicie się zadowolić modelem i uwierzyć na słowo, że jeździł ;)
Wyniki:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz