To był naprawdę pracowity miesiąc. Tylu zimowych startów to chyba dawno nasz klub nie zaliczył no i jest się czym chwalić bo "nasi" już przed sezonem regularnie meldują się na podium.
W zimowej edycji PolandBike w Kobyłce na najniższym stopniu na dystansie Max stanął Filip Bojdecki, wynik ten poprawił w Markach zajmując drugie miejsce. W tym maratonie na mini z kolei trzeci był Paweł Szulim. W obu edycjach startował także Szymon Cygan, zajmując odpowiednio 18 i 12 miejsce.
Szymon o starcie w Kobyłce:
Warunki idealnie zimowe. Ponieważ nie było temperatur powyżej zera, więc przyczepność bardzo dobra na ubitym śniegu. Czysto, sucho, ale bez silnego mrozu. Na starcie stanęło znacznie mnie osób niż w lecie, ale czołówka bardzo mocna. Jakieś 500 m po starcie przekonałem się, że poprzedzające 2 tygodnie pod znakiem choroby nie pomogą. Szybko odpadłem od grupy 1-go sektora i jechałem głównie sam. Zaraz przed połową pojawiła się za mną kolejna grupa - jak nic 2-gi stektor (a w zasadzie jeszcze gorzej, bo to był letni 3+4 sektor), jednak było to na początku odcinka typu singlo-pump tracko-piaskownica... czyli coś dla mnie, więc zostali w tyle, doszli mnie dopiero na 3 km przed metą, w grupie tej był Filip, który ujechał 3 m-ce w M1 (taki sobie prezent w urodziny sprawił). W efekcie zaliczyłem najgorszy starto od prawie 3 lat.. ale ma to tą zaletę, że o progres może nie być trudno :) Tak czy siak było fajnie - trasa przyjemna, ja odświeżyłem motywację do tyrania, więc będzie dobrze.
Filip o starcie w Kobyłce:
Na początku było dość ciasno, ale przepychając się powoli do przodu udało się dopaść czoła sektora. Mniej więcej w połowie trasy grupa w której jechałem dogoniła Szymona, ale w tym samym momencie zaczęła się bardziej techniczna trasa która jemu pozwoliła uciec a mnie wywróciła- szczęśliwie w miękki piach. Niemniej zupełnie mnie to wybiło z rytmu i doszedłem do siebie dopiero po paru minutach. Dalej do końca maratonu szło wszystko już dobrze. Idealne warunki sprawiły, że maraton był wyśmienitą zabawą, awans do pierwszego (zimowego) sektora też mnie bardzo ucieszył ;)
Szymon o starcie w Markach:
Warunki znowu dopisały, tylko rześko jakby. Po 15 minutach rozgrzewki stwierdziłem brak 2 palców i ból w pozostałych 8. Potem, po raz nie wiadomo który, spaprałem ustawienie w sektorze - jak dojechaliśmy z Filipem na start, to już było gęsto na linii startu. Błąd spowodowany był m.in. tym, że z opis zrozumiałem, że po starcie dość długo będzie szeroko i będzie gdzie się poprzesuwać, a tak nie było. Na trasie generalnie pracowałem nad przesuwaniem się do przodu. Połowę jechałem blisko Pawła, który jednak jechał Mini (był 3 w M3). Druga runda znacznie luźniej, ale i bardziej ślisko - zaliczyłem jedno niegroźne spotkanie z glebą. Jak zwykle na szerszej i bardziej gładkiej końcówce uciekło mi kilku, których wcześniej objechałem.. ale cóż począć. Ostateczny wynik znacznie lepszy niż 2 tygodnie temu, ale bez rewelacji. Trzeba poprawić starty! Z ciekawostek - zmarzłem w czasie rozgrzewki, ale w czasie wyścigu było idealnie :)
Nasi panowie nie próżnowali także w biegach. Łukasz Danielak "zaliczył" dobre występy w trzech edycjach Zimowych Biegów Górskich w Falenicy na dystansie G10. Zajął odpowiednio 12, 4 i 5 miejsce. Z kolei mierzący się ze sprintami Mateusz Piechnik świetnie zaprezentował się w zawodach halowych na AWF (2 miejsce w serii na 60m) oraz w Łodzi (6 miejsce w finale na 60m oraz 5 miejsce na 300m).
Mateusz o starcie na AWF i kilku kolejnych dniach:
Ostatnie dni mijają pod znakiem przyśpieszenia, a nic na to nie wskazywało. Po mitingu 13 stycznia 5-6 dni leczyłem nogę. W tym czasie nie biegałem nic, ale solidnie katowałem górę. Po 10 dniach było na tyle dobrze, że pozwoliłem sobie na rozbieganie i już na 3 treningu ponownie naciągnąłem lewy dwugłowy podczas przebieżki w parku :( Było to 8 dni przed mitingiem warszawskim 3.02 i miałem pewne obawy o mój start. Pierwsze truchtanie zrobiłem dopiero 4 dni przed zawodami, a w środę odważyłem się z dusza na ramieniu na trening szybkości na hali. Tutaj masaże i maść końska ratowały dopiero zaleczony mięsień. Że forma, mimo wszystko, jest niezła, wiedziałem, ale nie wiedziałem jak wytrzyma noga i czy świadomość kontuzji mnie nie usztywni. Wyszły powtarzalne 40m w 5.55-5.6s i testowe 60m w 7.94s na ręcznym pomiarze. Mięsień czułem, ale nie bolał tylko wymusił pewną asekurację. Aby się dużo nie rozpisywać, w sobotę na zawodach pobiegłem 7.86s, zająłem 2 miejsce w serii (przegrałem tylko z muskularnym 18 latkiem) zostawiając za plecami tak znanych sprinterów jak m.in. Maciej Gach ;) i gdyby nie usztywniło mi trochę mięśnia na 40 metrze mogłem to wygrać z lepszym czasem. Wynik o 0.11s lepszy niż 3 tygodnie wcześniej mimo takich perypetii. Dzisiaj trenowałem z młodzieżą z klubu Orzeł. Noga już bez odczuwalnych objawów i spory luz psycho-fizyczny. Co ciekawe złapano mi czas na 40m - 5.25s czyli o 0.3s lepszy niż tydzień wcześniej. Z takich 40m można pobiec 60m poniżej 7.6s co jest dużym progresem w niecały miesiąc. Jeśli obliczenia nie kłamią, to w najszybszym momencie osiągnąłem prędkość ponad 35km/h. Teraz czas na 40km/h ;) Dietę trzymam dobrą jak zawsze. Jej podstawy stanowią: - bułki z Nutellą - kabanosy - Kluchy - Gorące pączki, niedawno otworzyli w okolicy :) Wieczorem na poprawę odporności kieliszek (lub 3) nalewki z własnego wyrobu. Trzymajcie się szybko :)
Mateusz o starcie w Łodzi:
W weekend zaliczyłem fajne, kameralne zawody na RKS Łódź. Start mimo przeziębienia. Łodzi nie udało się zdobyć. Na 60m wprawdzie awansowałem do finału, ale tam po koszmarnym błędzie w blokach, tylko 6 miejsce. Na pocieszenie zrobiłem halowy PB na 300m, ale czas również przeciętny 41.55s, co ostatecznie dało 5 miejsce. Jest co poprawiać. Maciej i Wawrzek nabiegali swoje :)
Niektórzy mają jednak zimowe starty w głębokim poważaniu i wolą inne rozrywki. Na przykład zwiedzają cieplejsze rejony...
... albo zimniejsze.
Przemek o wyprawie w Góry Sowie:
Od jakiegoś czasu chciałem zrobić wypad w zimowe góry, ale mój rower akurat rozebrany do ostatniej śrubki i rozesłany do 5 różnych serwisów. W wypożyczalniach rowerów też nie było różowo, w Srebrnej Górze mieli tylko fatbike, ale za to brakowało śniegu. W końcu jednak chłopaki z Srebrnej Góry odezwali się z wiadomością, że właśnie spadł śnieg i jest niezły warun. Decyzja zajęła mi jakieś 15 sekund, na drugi dzień rano już byłem w drodze. Pierwszego dnia strzeliłem rundę po Srebrnej Górze - miło było zostawiać pierwszy ludzki ślad w świeżym śniegu, ale nie było go aż tak dużo, żeby na zwykłym rowerze nie dało się jeździć. Na drugi dzień dogadałem się z Markiem z wypożyczalni i wywiózł mnie autem głębiej w góry Sowie, skąd wracałem 35km w stronę Srebrnej Góry po ubitych trasach biegówkowych oraz trawersujących szutrach, gdzie ilość śniegu chwilami rzeczywiście usprawiedliwiała koło o rozmiarze 4". Przygoda świetna, chociaż -5 stopni i lekki wiatr to trochę za zimno na n.p. dłuższy odpoczynek w wiacie turystycznej. Sam rower też oczywiście bez szału, opór jaki stawiał na podjazdach skutecznie wybił mi z głowy pokusę odbicia na ciekawsze szlaki piesze - wizja wpychania roweru byłaby tam nieunikniona. Do tego ustawiania ciśnienia w oponach pod siebie okazało się koszmarem - zbyt duże ciśnienie, a rower zachowuje się jak piłeczka, zbyt małe, a dobija obręcz na byle czym. Ale nie narzekam, wyjazd był super i chętnie to wkrótce powtórzę.
Wyniki:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz