Pogoda chyba się wreszcie ustabilizowała. Ciepełko, słoneczko... nic, tylko jeździć! No więc jeździliśmy... ;)
Szymon Cygan, Paweł Kołodziejek i Robert Szymański jeździli w PolandBike'u w Górze Kalwarii. Na mini Pawłowi i Robertowi poszło kapitalnie, zajęli, odpowiednio, 4 i 2 miejsce w swoich kategoriach. Szymon na max też dał do pieca i był 8 w kategorii i 13 open, co jest świetnym wynikiem, gratulujemy.
Szymon:
Tegoroczny dystans MAX w Górze Kalwarii w niewielkim stopniu pokrywał się z zeszłorocznym - tylko temperatura była zbliżona. Zmiana wyszła na dobre - przepadły dłużyzny na południe a doszły lasy na zachód od Góry Kalwarii. Nie wiem czy kiedyś wyleczę się z ustawiania się z tyłu sektora – tym razem dołożyły się niskie oczekiwania co do dyspozycji. Intensywny tydzień, a potem dość intensywna sobota na pewność siebie dobrze nie wpłynęły. Początkowy odcinek asfaltu pierwszy sektor pojechał bardzo spokojnie (nie wiem czy 35km/h było) – nikt z przodu nie chciał się wystawiać na zająca. Jak to u mnie często bywa (albo nawet zawsze) jak się grupa przede mną rozsypała, musiałem nadganiać co trochę mnie kosztowało. W okolicach 30 km był fragment po piaszczystych trasach quadowo-motorowych. Niby wiem, że piasek to moja mocna strona, ale żeby aż tak?! W kilka minut odskoczyłem bez wysiłku na przynajmniej 100 m. Potem jednak było płasko i szeroko i nikogo z przodu, żeby się złapać, więc nie szarżowałem i mnie doszli. Nie rozumiem, czemu na maratonach dawanie zmian polega na wychodzeniu przed grupę (co często wymaga przypalenia nogi) a nie schodzeniu z czoła... ja się tak nie bawię i dlatego tym razem ja się powiozłem na pasożyta. :) O ile piasek a szczególnie zjazdy po piachu to moja działka, to podjazdy już nie. Grupka mi uciekła w końcu i ostatnie naście kilometrów jechałem sam. Jakieś 8 przed metą dopadła mnie kolka - nie specjalnie mocna, ale upierdliwa - nijak nie dała się wyłączyć głębokim oddechem. Może to żele? Te same co zawsze były i nigdy nie było problemów. Pomijając zmęczenie w plecach i kolkę do końca jechało mi się dobrze, energia była. Miejsce niby OK, ale rating już bez przesady. Sporo było DNFów z powodu defektów – to efekt gruzu i tłucznia w wielu miejscach. Pod koniec, po ostatnim zjeździe w Czersku był betonowy mostek z dość drastyczną krawędzią na wjeździe – widziałem 3 osoby, które były przede mną, ale załatwiły tam koła. Mogłem to lepiej rozegrać, ale i tak fajnie było."
Na Cisowianka Road Tour w Głownie skusili się Jan Skorek i Miquel Amer-Montserrat ale zajęli miejsca dość odległe od czołówki.
Z kolei na szosowym "rodzimym" podwórku, w znanej już czasówce z cyklu Łurzyckie Ściganie, w Gassach, reprezentowali nas Mateusz Piechnik, Marta Krzymowska i Adam Grabek. Dla Adasia był to debiut w tej formule i Marta dość trafnie oszacowała go na 36 minut (osiągnął czas 36:07, chyba Marta powinna szybko obstawić totka). Mateusz wystartował po raz pierwszy po dłuższej przerwie i nastawiał się na 34 minuty ale, także zgodnie z przewidywaniami Marty, zdublował ją na trasie i urwał 3 sekundy z okrągłych 30 minut. Marta natomiast pobiła swój rekord na tej trasie i z czasem 33:08 zajęła 4 miejsce open kobiet. Drużynowo zajęliśmy 8 miejsce.
Adam:
"Pijące majtki albo jak zjechałem jako ostatni zawodnik z trasy czasówki o własnych siłach.
Ten rok jest dla mnie dość szczególny, głównie ze względu na niemożliwość ustalenia jakiegokolwiek planu startów. Już trzeci miesiąc sezonu a ja w zawodach pojechałem raptem jeden raz (i to pechowo, dwie gumy na jednej trasie - fuj). O Łurzyckim Ściganiu czytałem w raportach Marty. Od Piotrka M. pożyczyłem lemondkę z nadzieją, że może uda się ten raz jednak pojechać. Udało się! W niedzielę około 12:30 nieśmiało wszedłem do biura zawodów, licząc, że pozwolą wystartować i nie zdejmą z trasy jak nie będę pasował. Numer przydzielono mi trzeci od końca. Czas do startu - ponad dwie godziny. W oczekiwaniu na start przywitałem Martę i Mateusza, łagodząc ich żale braku Cyklona w klasyfikacji drużynowej. Temperatura w słońcu 40oC. Miałem już przy takiej temperaturze dreszcze podczas ubiegłorocznego ŻTC w Dębem, teraz pamiętałem o dużo-piciu. Podopingowałem Martę i Mateusza podczas ich startu (suchar o barierce schodów) i otwarcia drugiej pętli. Kiedy przyszedł mój czas wspiąłem się na rampę, 5,4,3,2,1 i start. Zjechałem z rampy, wpiąłem lewy blok i zacząłem kręcić. Obciążenie odpowiednie więc… nie jest dobrze. Zmniejszyłem bieg i pojechałem pamiętając, żeby nie spalić nóg. Pierwsze kółko bez emocji, jakiś ruszający Matiz, zawracający Ford, ludzie w poprzek drogi pod wałem (podobno standard). Drugie kółko rozpocząłem dopingowany przez Martę. Na dojeździe do zakrętu w Opaczy - wiatr w twarz, podwyższone tętno, rwany oddech, i jak w tytule - pijące majtki - daję słowo, ostatni raz założyłem bieliznę pod kolarskie spodenki, strasznie mnie rozpraszała. Pamiętałem, że po wjeździe pod wał powinienem dążyć do zajechania się, ale jak przyspieszyć skoro nie ma z czego brać? Na końcu wału ponowny doping Marty i Mateusza, podjazd, więc do końca zostało ze 300 metrów. Wrzuciłem najsztywniejsze przełożenie, na którym mogłem jeszcze przyspieszać i metę przekroczyłem z prędkością wyższą od średniej o 9-10 km/h.
Ponieważ startowałem trzeci od końca, przed zawodnikami, którzy na każdym kółku dokładali mi 3 minuty, to okazało się, że zostałem ostatnim zawodnikiem na trasie, nie licząc przeklętych awariami lub kontuzjami. Podsumowując - pierwszy w życiu TT zaliczony, wynik lepszy od realnie zakładanego i teraz mogę ze spokojem odłączyć lemondkę i skupić się mentalnie nad TRR w lipcu - Tatry Ahoi."
Mateusz:
"Dzisiaj czasówka na 20km w podwarszawskich Gassach (realnie ok 19,5-19,6km), mój pierwszy start w 2017r. Brak regularnego treningu na szosie od stycznia sprawił, że nie miałem wobec tego startu żadnych oczekiwań. Przez ostatnie 4 miesiące zrobiłem raptem kilka treningów na szosie i kilka na MTB, gro czasu zabrało mi bieganie. Do pozytywów zaliczyłem to, że udało się wreszcie sklecić mniej więcej sprawny i sprawdzony sprzęt, oraz aurę. Zawsze lubiłem startować w wysokiej temperaturze i przy upałach miałem najlepsze wyniki. Zadeklarowałem bezpieczny czas przejazdu, wiec startowałem w grupie nieco wolniejszych zawodników. Rozgrzewkę zrobiłem jeszcze na dojedzie do trasy. Biuro zawodów, przebieranie, numer startowy, siku i jeszcze dwa szybkie interwały przed startem. Wchodzę na rampę. Młody starter jakoś krzywo trzyma mnie przed startem przez co prawie nie spadłem z rampy przy starcie ale luz. Pierwszy kilometr idzie szybko ok 43-44km/h, później wiatr już wypłaszcza prędkość. Na trasie straszne tłumy, co podnosi adrenalinę i wymaga maksymalnej koncentracji i mocnego głosu. Na spacerowiczów trzeba nieco pokrzyczeć dla wspólnego bezpieczeństwa. Niestety organizatorom nie udało sie zorganizować zamkniętej trasy i wyścig odbywa się w ruchu otwartym, chociaż skrzyżowania obstawiają policjanci. Na ok 7km łapie zawodnika startującego minutę przede mną, trzymam równy rytm. Ma półmetku czas ok 14:45 - przyzwoicie. Wjeżdżając na drugą rundę niepotrzebnie kombinuję. próbuje jechać na niższym przełożeniu, ale prędkość spada, więc wracam do twardego blatu. Ok 14-15km zdziwienie, ktoś mnie wyprzedza :) Grzeje solidnie, odskakuje na jakieś 10m i .... wyraźnie zwalnia. Kilkaset metrów jechałem za nim w równej odległości i stwierdziłem, że tak być nie może. Wrzucam twardsze przełożenie i wyprzedzam mojego niedawnego dublera. Co ciekawe do mety już mnie nie doszedł. Na ostatniej długiej prostej dochodzę zawodnika startującego 2 minuty przede mną, a w oddali zaczyna mi majaczyć czerwony punkt. To klubowa koleżanka Marta, która startowała 3 minuty przede mną. Przed wyścigiem szły zakłady, czy uda mi się odrobić 3 minuty do tak szybkiej zawodniczki. Wyprzedzam Martę na 18km i przegrywam zakład, bo obstawiałem, że mi się nie uda, Ona stawiała na mnie ;) I tu mnie łapie maleńki kryzys. Na ostatnich 1-1,5km nie mam już kogo gonić, a jestem wyjechany na maxa, bez dodatkowego bodźca niewiele już mogę z siebie wycisnąć. Tu straciłem kilka sekund do końcowego wyniku. Szkoda, bo w klasyfikacji generalnej było bardzo ciasno i jadąc 15s szybciej był bym o 10 miejsc open wyżej. Jeszcze ostatni zakręt i prosta 250m do mety. Finiszuje ile się da. Czas na mecie 29:57min Średnia ok 39,2km/h Miejsce 41/107 Open. Przyzwoicie jak na pierwszy start w sezonie. Sprzęt na 5, nic nie zawiodło. Ja na 4+ W zasadzie wyciągnąłem maksa z tego co trenowałem, ale szkoda samej końcówki, gdzie trochę zabrakło pójścia w trupa"
Marta:
"Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że powinnam pojechać tę czasówkę dobrze. Noga jest, wypoczynek w ostatnim tygodniu także. Oszacowałam sobie czas na 34 minuty przy zapisie (czyli taki, jaki powinnam mieć w zeszłym roku...) i pojechałam sobie spokojnie rowerkiem na miejsce z silną determinacją, żeby tę czasówkę wreszcie wygrać.
Na miejscu wesoła atmosfera, spotykam kilka znajomych osób no i fajnie bo jest Mateusz i Adam z klubu, co powoduje, że możemy w tym roku walczyć o klasyfikację drużynową.
Przed startem krótka rozgrzewka. Na rampie, jak zwykle, nie ufam trzymaczowi ;) Startuję bez podtrzymywania i pierwsze co, to jak zwykle za bardzo daję w palnik. Po 5 minutach mam spalone uda i muszę zwolnić ale staram się cały czas pilnować, żeby moc nie spadała poniżej 200W. Niestety, nieubłaganie spada. Pierwsze kółko, mimo samochodowego korka na dojeździe z Ciszycy do wału (kilkanaście sekund w plecy) robię w około 16,5 minuty, co mimo wszystko daje nadzieję, na zmieszczenie się w 34 minutach całości. Za punktem kontrolnym dopinguje mnie Adam, jednak drugie koło jest dużo słabsze i znów przeszkadzajki, tym razem rowerowi spacerowicze jadący stadami szosą przy wale. Wrzeszczę na nich i się usuwają ale dość niechętnie. W jednym miejscu na pełnym gazie mijam małego vana, cud jakiś, że się na niego nie wtarabaniłam. Gdzieś przed końcem prostej wzdłuż wału wymija mnie najpierw dwóch szumiących pełnymi kołami. Jeden z nich chyba jednak "pęka" bo doganiam go za chwilę. Drugi, mijając mnie, krzyczy mi, że dobrze idę. No dobrze, to idę tak dalej ale już ledwo daję radę. Potem dogania mnie Mateusz, który zarzekał się, że mnie nie da rady zdublować (startował 3 minuty po mnie).
Dojeżdżam na metę na oparach, wściekła i przekonana, że mam czas powyżej 34 minut. Chyba jednak sobie coś źle policzyłam (od tego upału mózg się wyłączył) bo okazuje się, że mam 33:08. To czas lepszy od mojego PR o 45 sekund. Niestety, nie mieszczę się na pudle, zabrakło mi 10 sekund do 3 miejsca, o pierwszym nawet nie wspomnę. Jakieś mutanty chyba te dwie pierwsze laski, obie z czasem poniżej 30 minut. Wow."
Tymczasem Damian, Przemek, Michał i Prezes, zamiast się ścigać, objadali się grillowaną kiełbachą i pili piwko w okolicach Żywca. Chyba trochę im zazdroszczę... chociaż patrząc na poniższy fotos Prezesa to chyba jednak nie... ;)
Jeśli komuś nie dość jeszcze czytania tego wyjątkowo obszernego raportu, to polecamy wywiad, który - przy okazji Dnia Matki - Mała Liga XC przeprowadziła z naszą czołową zawodniczką, Justyną Małek.
http://malaligaxc.pl/justyna-malek-sportowa-mama/
Garść wyników:
http://malaligaxc.pl/justyna-malek-sportowa-mama/
Garść wyników:
PolandBike 28.05 Góra Kalwaria | m. open | m.kat |
Szymon Cygan (max) | 13 | 8 |
Paweł Kołodziejek (mini) | 7 | 4 |
Robert Szymański (mini) | 116 | 2 |
Cisowianka Road Tour 28.05 Głowno | m. open | m.kat |
Jan Skorek (pro) | 107 | 45 |
Miquel Amer-Montserrat (1/2 pro) | 192 | 56 |
Łurzyckie Ściganie 28.05 czasówka V - Gassy | m. open | m.kat |
Mateusz Piechnik | 41 | 19 |
Marta Krzymowska | 4 | 2 |
Adam Grabek | 93 | 23 |
klasyfikacja drużyn | 8 |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz