Łurzyckie Ściganie - czasówka Gassy

Nie był to za bardzo "mój" weekend.

Wczoraj robiłam test na próg mleczanowy (z pobieraniem krwi i badaniem poziomu mleczanu) i poszedł dość słabo. Tętno na progu wyszło o dobre 8 uderzeń niższe niż normalnie, moc na progu też jakoś kiepskawa. Ogólnie czułam się dość zmęczona i to nie wróżyło dobrze dzisiejszej czasówce. Mimo wszystko, miałam nadzieję, że na podium tego wyścigu załapię się po raz kolejny.

fot. Łurzyckie Ściganie
Chłodno jest, więc rozgrzewam się na huśtawce w oczekiwaniu na dekorację


Podczas wczorajszej wizyty w Cyklonie z okazji testu, Prezes "wcisnął" mi (a ja nie opierałam się zbytnio), ostatnio mniej używane przez innych naszych zawodników, klubowe koło z pomiarem mocy, natomiast późnym wieczorem dostałam wyniki testu z opisem i zaleceniami jazdy na czasówce pod kątem mocy właśnie.
Po przeczytaniu zaleceń doszłam do wniosku, że są one dość bezsensowne. Jadąc zgodnie z wytycznymi miałabym czas zapewne w okolicy 40 minut albo więcej na 20 kilometrowej trasie a planowałam około 35 ;) Jak to skomentował Mateusz, nasz klubowy specjalista od czasówek, ta osoba, która opisywała wyniki, chyba nigdy nie jechała czasówki ;)
Postanawiam jechać jak zwykle, to znaczy głównie obserwując prędkość i tętno.

Na miejsce przyjeżdżam rowerem, tak akuracik, żeby odebrać numer startowy i zrobić rozgrzewkę (rozgrzewkę robię mniej więcej zgodnie z wytycznymi). Niestety, nie widzę nikogo od nas z klubu, co jest nieco dziwne, bo w zeszłych latach frekwencja Cyklona na tym wyścigu była całkiem niezła. Mój numer startowy jest uroczy, 69 :) Startuję chyba jako ostatnia ze wszystkich zapisanych kobiet. Kolejność startu była ustawiana według zadeklarowanego czasu, najwyraźniej ja zadeklarowałam najkrótszy (35minut) :) Osoby, które nie zadeklarowały czasu są ustawiane tak, jakby zadeklarowały 40 min więc jedzie przede mną kilka dziewczyn, które będą tajemnicą aż do ogłoszenia wyników ;)

Start z rampy. Jak zwykle, nie chcę podtrzymywania za siodło, startuję sobie sama, tradycyjnie. Muszę chyba z kimś poćwiczyć start z podtrzymania bo to z obserwacji moich wynika, że to 2-3 sekundy zysku na starcie ;)

Zaczynam dość mocno i na początku jadę nie patrząc na wskazania Garmina, dopiero gdy zaczynam czuć, że jest za mocno, zerkam. Moc grubo powyżej 200, na początku blisko 250, potem w okolicach 220. Nie mam doświadczenia ale intuicja i samopoczucie podpowiada mi, że za mocno. Tętno po pięciu minutach podobne jak na wczorajszym teście i wyżej chyba już ani dydy. Luzuję ociupinkę.

Pierwszą pętlę jedzie mi się bardzo dobrze, wyprzedzam kilkoro zawodników, którzy startowali przede mną, ale w punkcie przejazdu przez metę wychodzi około 17,5 minuty. To oznacza, że prawdopodobnie czas będzie gorszy niż zadeklarowany. Niedobrze, bo prawdę mówiąc liczyłam na to, że jednak będzie krótszy ;)

Na drugiej pętli jest mi ciężko ale jadę dość równo, wydaje mi się, że z podobną prędkością jak na pierwszej pętli, chociaż moc chyba jednak jest niższa. Może wiatr się zmienił. Tętno raczej stabilne więc staram się dalej jechać w tym rytmie. Jednak na odcinkach z wiatrem zamiast mocniej docisnąć, nieco odpuszczam. Po drodze "śmiga" mnie jeden zawodnik, w typie wagi super-ciężkiej. Obserwuję to z pewnym zdumieniem ale jednak szacun.

Na prostej wzdłuż wału powoli zaczynam tracić nadzieję na czas niższy niż 35 minut. Tym bardziej, że pod koniec jakoś wiatr zaczyna mi wiać prosto w twarz. Ostatni zakręt i krótka prosta do mety, końcówkę staram się wycisnąć z siebie wszystko co się tylko da i udaje mi się przekroczyć metę w ciągu 35 minut bez jednej sekundy ;)

Lubię cyferki, a te wyglądają fajnie. FTP z tej czasówki wyszło 200 Watów co dość mocno odbiega w górę od wczorajszego testu.

Niestety, ten wynik nie wystarcza tym razem, żeby załapać się na podium ;) Jestem 4ta, z ponad minutową stratą do podium (to jest przepaść).

Od razu po zjechaniu z trasy i złapaniu chwili oddechu robię rozjazd, żeby nie rzucić pawia. Chęć rzucenia pawia oznacza, że dałam z siebie wszystko ale tym razem bezskutecznie ;) Jak wracam, widzę kręcącego się koło OSP Gassy Mateusza. Mateusz narzeka, że z powodu awarii nowego roweru musiał startować na starym więc wynik gorszy, niż mógłby być, ale poza tym jest w świetnym nastroju (jak to Mateusz). Później pojawia się Zaki, który zaplątał się tutaj podczas odbywania treningu ;)
Wracamy kawałek we trójkę.

Bossszzzz... ależ ja jestem niewymiarowa. A może to bluza jest niewymiarowa, nie wiem. Wiem za to, że głupio jest paradować w kasku czasowym po mieście, niedzielni rowerzyści mieli niezłą polewkę ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz