Finał finałów i szczyt szczytów czyli MTB Cross Maraton Chęciny

Dziś ostatni wyścig z cyklu w tym sezonie. Organizatorzy zamówili nam na dziś wspaniałą pogodę. Po ostatnich kilku zimnych i niesympatycznych dniach, dziś ciepełko i lampa jak na Teneryfie.




Z parkingu widać zamek królewski. Jeszcze wisi w powietrzu poranny chłodek ale robi się coraz cieplej.

Humor mi dopisuje. Dziś nie muszę się tak naprawdę ścigać, spinać i stresować. Mogę jechać zupełnie na luzie bo 1 miejsce w generalce mam już w kieszeni. W zasadzie mogłabym przyjechać tylko na dekorację generalki ale byłoby to nie w moim stylu ;) Zresztą po ostatnich dwóch wyścigach z cyklu PB, które odpuściłam sobie, mam ochotę sobie porządnie pojeździć terenowo.
Kręcę się po miasteczku startowym, witam się z Krzychem, który jako jedyny z Cyklona dziś stawił się na miejscu, z głupia frant gapię się na listę sektorową (tzn. listę osób, którym przysługuje wejście do części sektora startowego bliższej linii startu) .
...
Że co?
... 
Ze zdumieniem stwierdzam, że jestem na tej liście.
Naprawdę, jestem totalnie zaskoczona bo nie przyszło mi nigdy do głowy, żeby w ogóle się szukać na tej liście. Dziś naprawdę gapiłam się na nią tylko z nudów.
Tak czy siak nie wciskam się do przodu bo nie lubię jak mnie ludzie wyprzedzają, wolę wyprzedzać ;) Niemniej jednak ten fakt mile łechcze moje EGO. Ciekawa jestem, od której edycji powinnam była szukać się na tej liście ;)
Strasznie mi się chce pić, jakoś dziś zapomniałam swojej wielkiej butli z wodą więc próbuję napełnić sobie butelkę po Powerze pod kranem. Niestety, za wysoka jest. Gdy odkręcam kran techniczny w damskiej łazience, woda z niego poza laniem się do butelki leje się też bokami na podłogę, muszę to posprzątać. Poza tym odwiedzam łazienkę przed startem tyle razy, że zaczynam się zastanawiać czy nie będę miała kłopotów podczas maratonu.
Ustawiamy się z Krzychem na starcie i przez chwilę jedziemy razem. Potem gdzieś tracę Krzycha z oczu ale nawet nie wiem, czy mnie wyprzedził czy ja jego.

Trasa dość szybko wpada na szutrówkę i od razu zaczyna piąć się do góry. Pierwszy podjazd to prawie 2,5 kilometra. Niezbyt stromy ale selekcja następuje dość szybko. Na trasie od razu robi się puściej i można jechać własnym tempem. Kolejny podjazd, już w lesie, daje się poczuć w nogach i w płucach. Nie jest szczególnie długi ale za to dość stromy, tętno zbliża się do niebezpiecznych rewirów o nazwie "szybkie odcięcie". Na razie jednak jedzie mi się całkiem fajnie, zwłaszcza że za chwilę można odpocząć na dość długim zjeździe. Trzeci podjazd na przestrzeni około 11 kilometrów staje się moim gwoździem do trumny. Nie dość, że długi to jeszcze stromy. Dopinguje mnie tu Darek z CrazyRacing Team chociaż to, że to był właśnie on, uświadamiam sobie dopiero kilka kilometrów później. Chyba nie udaje mi się całego podjazdu wjechać, gdy nastromienie zwiększa się, muszę podprowadzić rower.

Podjazd pod Belnię (fot. Szymon Lisowski)
Od tego momentu trasa to jeden wielki interwał. Zjazd, podjazd, zjazd, podjazd. Przy czym mówiąc "wielki" interwał mam na myśli to, że interwały (podjazdy) są dość długie, tak gdzieś około kilometrowe ;) mniej więcej tyle samo mają odpoczynki (zjazdy) ale jak wiadomo, podjazd jedzie się długo a zjeżdża się krótko. Nie ma kiedy odpocząć, tym bardziej, że na zjazdach też nie ma lekko. Jedzie mi się już o wiele gorzej ale ponieważ dziś już nie walczę o punkty to postanawiam się wyluzować i jechać tak, żeby mi było przyjemnie.

Podjazd pod Belnię (fot. Szymon Lisowski)


Trasa jest wyjątkowo trudna technicznie i wymagająca. Po Łącznej uważałam, że Łączna była najtrudniejszym maratonem w cyklu w tym roku jednak dziś zmieniam zdanie. Zdecydowanie Chęciny wygrywają w przedbiegach. Kamienie, korzenie, trudne zjazdy, trudne i ciężkie podjazdy. Ze trzy razy muszę podprowadzić rower pod górę, ze dwa razy sprowadzić bo zjazd jest zbyt stromy. Tyle prowadzenia roweru na trasie chyba ostatnio zaliczyłam w zeszłym roku!

Punkt kontrolny przy Belni (fot. Mirka Maziejuk)
Na trasie jest wiele wspaniałych fragmentów, których na pewno długo nie zapomnę:
- niemalże pumptrackowe single, gdzie przy odpowiednich umiejętnościach można jechać tylko pompując rowerem; oczywiście mnie się to nie udaje bo mimo treningów na pumptracku nie mam dobrego wyczucia momentu, w którym ten rower trzeba docisnąć lub puścić; momentami, przy dobrej prędkości człowiek ma aż ochotę tam sobie hycnąć w górę na hopce;
- arcystromy, choć może nie jakiś strasznie trudny technicznie, zjazd do wąwozu; nastromienie powoduje, że nie zjeżdżam go ale obiecuję sobie, że postaram się w przyszłym roku ;)
- stromy i trudny zjazd przy jaskini Piekło; tutaj również nie odważam się zjechać rowerem (podobnie jak w zeszłym roku w Nowinach), za to prawie zjeżdżam na tyłku z powodu luźnej gleby; w jednym miejscu podczas schodzenia rower zaczepia mi się siodłem o szelkę od plecaka - na stromym zboczu nie mam jak się uwolnić i przez chwilę się z tym szarpię, jednocześnie zjeżdżając na butach, błagając w myślach "odczep się, odczep się..."; w końcu się odczepia ;)

Studium zjazdu na butach przy Piekle (fot. Szymon Lisowski)




- fantastyczny widokowo zjazd pod koniec trasy, gdzie w całej okazałości można zobaczyć chęciński zamek
- ścieżka na skalnej półce w starym wyrobisku, gdzie po prawej stronie jest stroma pionowa ściana w górę a po lewej - stroma pionowa ściana w dół; w dole widać ciekawy architektonicznie budynek Centrum Edukacji Geologicznej; półka jest bardzo szeroka więc jadę bez obawy, ale miejscówka robi wrażenie.
Trasa jest wprost pyszna i aż do ostatnich metrów trzyma w napięciu i dostarcza wspaniałej zabawy. Ostatni podjazd kończy się dopiero kilometr przed metą a pełna zakrętów końcówka po asfalcie i kostce też daje mnóstwo frajdy.

fot. Szymon Lisowski

fot. Łukasz Maziejuk

Wpadam na metę po około 3,5 godzinach. To dużo. Mam świadomość, że wynik nie jest porażający ale nie przejmuję się, humor mam świetny. Zresztą okazuje się, że nie jest najgorzej, bo kończę jako 5 w kategorii [edit: okazało się później, że moje miejsce było jednocześnie ostatnim...].

fot. Łukasz Maziejuk
W miasteczku spotykam Darka i Asię z CrazyRacing Team. Ogarniamy się nieco z pyłu, przebieramy, jemy, pijemy kawę i czekamy na dekorację etapu a potem na dekorację generalki. Asia też wygrała w swojej kategorii. Dekoracja jest na tyle późno, że postanawiamy nie czekać na tombolę i zmywamy się. I tak z powodu korków na trasie jestem w domu dopiero około 22giej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz