Bikepacking w Beskidzie Niskim - próba nr 1

Czym różni się bikepacking od popularnego sakwiarstwa? Głównie tym, że pakujemy się "na lekko", aby wszystkie szlaki terenowe były nadal dostępne i dało się czerpać maksimum radości z jazdy MTB. Mi niestety się to tym razem średnio udało, ale zrobiłem pierwszy krok i wyruszyłem samotnie w Beskid Niski z zdecydowanie za dużym plecakiem na grzbiecie.

Beskid Niski, Regietów



Kilka słów o Beskidzie niskim

Te góry mają opinię bardziej dzikich niż Bieszczady. Znam je nadal bardzo słabo i to była doskonała okazja do eksploracji. Dodatkowo przeskanowanie pogody ICM dawało tu teoretyczną pewność fantastycznej pogody, podczas gdy w innych pasmach straszono opadami i burzami.

Sklepy tu są rzadkością, schroniska (takie z prądem i ciepłym posiłkiem) również praktycznie nie występują, szczególnie w zachodniej części Beskidu Niskiego. Szlaki są bardzo słabo oznaczone, często zarośnięte, szansa na spotkanie innych turystów bardzo niewielka. Ja na przykład pierwszego dnia spotkałem tylko sympatyczną staruszkę, która szła właśnie po swoją krowę. Skomplementowałem urodę tego wspaniałego zwierzęcia, dowiedziałem się że ma na imię Sarna, pośmialiśmy się i każdy ruszył w swoją stronę. Poza tym  na szlaku cały dzień ani  żywej duszy.

Sarna

Ekwipunek

 Wieczorem przed wyjazdem stos rzeczy do spakowania wyglądał mniej więcej tak:

Wstępna zawartość plecaka na 3-dniówkę

Ostatecznie zrezygnowałem z alumaty, zapasowych spodenek, ciepłej koszuli. Za to dorzuciłem sobie bidon, klapki, kiść bananów. Już w domu po przymiarce plecaka wiedziałem, że jest za ciężki a nadal jeszcze nie napełniłem bukłaka wodą. Stwierdziłem że najwyżej trochę bardziej się zmęczę i trochę wolniej będę jechał. Pakowałem się jak na 3 dni, bo tylko tyle miałem czasu.

Tobołek w pełnej okazałości


Plecak: Spakowałem się w dosyć duży i podniszczony plecak Dakine HeliPro, przeznaczony do wypraw skitour i splitboard. Sam plecak spisał się nieźle i był bardzo wygodny, szkoda tylko że ja nie znałem umiaru i przesadziłem z jego ostateczną wagą i rozmiarem. Aktualnie cierpię na lekkie otarcie ramion, ale nie wiem czy mogę to zrzucić na plecak, chyba raczej wina właśnie jego wagi.

Narzędzia i części zamienne: 1 dętka, zestaw kluczy, łyżki, spinka do łańcucha, linka przerzutki, hak przerzutki. W ostatniej chwili w ramach odchudzania wyjąłem multitoola i dodatkową dętkę... Na szczęście wyjazd był bezawaryjny. Miałem również smar do łańcucha - przydał się bardzo! Po przejechaniu przez kilka strumyków i błotnistych odcinków rower skrzypiał niemiłosiernie, smarowałem wieczorem nie tylko łańcuch ale również wszystkie śruby zawieszenia. Błędęm był również brak pompki do amortyzatora - nie dostroiłem zawieszenia do swojej wagi z takim obciążeniem i rower bardzo dziwnie się zachowywał.

Ciuchy: 1 spodenki typu bojówki, 3 pary wkładek "pampers", 3 koszulki techniczne z krótkim rękawem, 1 techniczne bokserki do spania, 1 bawełniany t-shirt , wygodne buty trailowe, 5 par skarpet, japonki, lekka kurtka przeciwdeszczowa. Buty były strzałem w dziesiątkę, ponieważ okazało się że sporo miałem podejść na nogach. Klapeczki również warto było ze sobą taszczyć, nie ma nic przyjemniejszego po całym dniu jak dobry klapek na nodze ;) Zdecydowanie zabrakło czegoś cieplejszego jak chociażby koszula czy zapasowe,  suche spodenki. Ale z drugiej strony, nawet to co miałem to trochę za dużo i następnym razem muszę to jakoś zredukować.

Mapy: 1 papierowa mapa Beskidu Niskiego, wydrukowane profile i opisy kilku zaplanowanych tras z serwisu mapa-turystyczna.pl , spisane kontakty do potencjalnych noclegowni, w telefonie mapy offline od MapsWithMe (maps.me), kompas i GPS w zegarku. Nie udało mi się zdobyć laminowanej mapy "analogowej", papierowa rozpadła się podczas deszczu i był to jej ostatni wyjazd.

Prowiant: 4 paczki suszonej wołowiny, sezamki, batony z ziaren od Nutrend, kiść bananów, izotonik w saszetkach, 3 fiolki magnezu. Banany zajmowały dużo miejsca i sporo ważyły, ale jakoś bez bananów czułbym się nieswojo :) Wołowina ważyła i zajmowała bardzo mało, a bardzo dobrze odżywiała. Nie licząc 1 paczki sezamków, batonów żadnych nie zjadłem. Pierwszego dnia kupiłem w mijanej knajpie kawałek szarlotki, a drugiego dnia w spożywczaku zjadłem na śniadanie bułkę, kefir i drożdżówkę. Dodatkowy bidon służył do przelewania źródlanej wody do bukłaka oraz do przygotowywania izotoników.

Elektronika: telefon, zegarek z  GPS, ładowarka do telefonu, ładowarka do zegarka, powerbank, rozgałęziacz, lampa led. Telefon nie miał zasięgu cały dzień, więc nie tylko z oszczędności leżał sobie wyłączony w kieszeni plecaka. Odpalałem go praktycznie tylko na postojach, gdy chciałem zrobić zdjęcie. Powerbank oczywiście się przydał, pierwszej nocy naładowałem oba urządzenia do pełna. Rozgałęziacz sieciowy w sumie się nie przydał, ale zakładałem że jeśli wyląduję gdzieś w schronisku lub knajpie i dorwę się do gniazdka, da mi on możliwość naładowania wszystkiego jednocześnie. Światełka rowerowe zamontowałem od razu na rowerze, pierwszego dnia pół godziny więcej jazdy i byłyby potrzebne. Natomiast dużym niedopatrzeniem z mojej strony był brak czołówki - nie wiem jak mogłem o niej zapomnieć. W bazie namiotowej byłem jedynym człowiekiem bez światełka na głowie.

O noclegach zdań kilka

Pierwszym założeniem było spanie "na dziko" : pod gołym niebem, na hamaku, w wiatach turystycznych, opuszczonych chatach, bacówkach, ambonach. Kiedy jednak okazało się że jadę zupełnie sam, postanowiłem że poszukam noclegu bliżej ludzi. Bałem się że szeleszcząca w krzakach przyroda będzie mnie trzymała w ciągłym napięciu i w rezultacie ani się nie wyśpię, ani nie wypocznę. Ale to wcale nie znaczy że szukałem kwater po domach, inne opcje okazały się równie interesujące. Mimo wszystko rozglądałem się czujnie za opcjami spania na dziko, i szczerze mówiąc widziałem wiele fajnych miejsc spełniających wymagania.

W środku rośliny i gryzonie, ale dach nad głową jest
Może przytulna ambona ?
Baza  namiotowa

Ja postanowiłem dotrzeć do studenckiej bazy namiotowej SKPB w nieistniejącej wsi Regietów. Była to najbliższa miejscówka tego typu, zresztą do innych baz nie miałem szansy zdążyć przed zmrokiem. Wstępnie planowałem  sprawdzić je nazajutrz.


Bardzo klimatyczne miejsce. Za 8 zł dostałem miejsce w dużym namiocie bazowym, który dzieliłem z jakąś rodziną. Zostałem oprowadzony i wtajemniczony w panujące zasady.  Na płonącym stale ognisku zawsze był wrzątek oraz garnek  herbaty. Pod zadaszoną wiatą, oprócz  ogólnodostępnych naczyń, były również pojemniki na żywność - zabezpieczenie przed stale odwiedzającymi leśnymi zwierzakami oraz lokalnymi psami (niektóre chyba bezdomne przybłędy).



Nieopodal było źródełko z wodą pitną, natomiast w strumieniu były wyznaczone strefy do mycia garów, chłodzenia napojów (lodówka) oraz mycia się. Ścieżka prowadząca pod prysznic miała po drodze "bramkę", dzięki której można było się zorientować, czy ktoś właśnie je zajmuje. Opcje mycia się były aż trzy. Prysznic, czyli cieknąca ciurkiem z drewnianej rynny bieżąca, zimna woda. Wanna, czyli po prostu kąpiel w strumieniu. Była też konewka dla fanów ciepłej wody, ale żeby wziąć taki ciepły prysznic trzeba było najpierw sie napracować: przynieść ze źródełka 8 litrów wody i zagotować je na ognisku, następnie zanieść je i nalać do konewki.


W okolicy znajdą się jeszcze inne bazy tego typu. Jest chociażby Chatka w Nieznajowej, gdzie każdy może przespać się na podłodze w zamian za trochę pracy przy chatce, na przykład narąbanie drewna, noszenie wody czy zmycie naczyń. W okolicy są również opuszczone chatki, w których na własną odpowiedzialność można spędzić noc.




Relacja, czyli co w końcu poszło nie tak ?

Do Krynicy dotarłem dobrze po południu. Zbędne klamoty porzuciłem w nieczynnej z powodu remontu Kurmanówce, wyrzuciłem w ostatniej chwili kilka zbędnych rzeczy z plecaka i około 14:00 ruszyłem na szlak. Przebiłem się przez Huzary i stamtąd miałem plan trzymać się cały czas  kiepsko oznaczonego czerwonego szlaku pieszego.

Zjazd do doliny rzeki Biała w okolicach wsi Izby


Zdecydowanie zbyt ciężki plecak

Podjazdy były ciężkie z tym plecakiem, no ale z tym byłem pogodzony. Natomiast już pierwszy zjazd świetnym singlem do Mochnaczki Niżnej uświadomił mi, że założenie tej wyprawy niestety nie zostanie spełnione. Jazda z tobołem po technicznych ścieżkach wcale nie była przyjemna, rower dziwnie się zachowywał z powodu niedopompowanych pod nową wagę amortyzatorów. Kontrola roweru i hamowanie również bardzo się zmieniło. Trudniejsze zjazdy pokonywałem niezgrabnie i powoli, oby tylko bezpiecznie dotrzeć na dół. Ale przedzierałem się uparcie przez chaszcze, łąki, przeprawiałem przez strumyki i cieszyłem ciszą, przyrodą i widokami.

Rok temu ten strumień był szeroki i głęboki do kolan


Na podjazdach dosyć często decydowałem się na podejścia na nogach, bo czułem że kolana dostają niecodzienny wycisk. Zmieniłem trochę trasę i zrezygnowałem z planowanego na koniec dnia zjazdu z Koziego Żebra - tutejszego klasyka enduro. Zamiast tego przejechałem przez Wysową Zdrój, gdzie poprawiłem sobie humor kawą i kawałkiem szarlotki i objechałem Kozie Żebro od południa. Pewnie za to spotkała mnie potem kara...


Jakaś dziwna ta pogoda.. chyba nie będzie padać ?


Burza

Burczało coś już od dłuższego czasu, ale jakoś cały czas wierzyłem, że mnie to nie dotyczy. Totalnie nie zdążyłem zareagować, kiedy nagle zaczęło silnie wiać, niebo zrobiło się czarne i na 15 minut znalazłem się w środku silnej ulewy. W tym momencie wyszły duże niedopatrzenia w moim pakowaniu, na przykład przypięty swobodnie na zewnątrz plecaka śpiwór przemókł porządnie zanim go zdążyłem upchnąć do plecaka, brak suchych spodenek na zmianę również doskwierał mi potem cały wieczór. No ale najgorszy ten śpiwór, spanie w mokrej mumii było naprawdę traumatycznym przeżyciem i mocno podkopało moje morale.

Krajobraz po burzy
Burza przeszła tak szybko jak się pojawiła, temperatura spadła do 30 stopni, pod kołami miałem teraz gliniastą breję. Ale cel był już na wyciągnięcie ręki, dosłownie kilka kilometrów dalej czekało na mnie ognisko i kąpiel w strumieniu. Słońce chowało się właśnie za horyzont, kiedy dojechałem w okolice Regietowa.

Cmentarz w Regietowie

Dzień 2, czyli przedwczesna decyzja o powrocie

Miałem ciężką noc. Z jednej strony bardzo fajny klimat bazy, odgłosy rozmów przy ognisku, w oddali jakaś gitara i miliony świerszczy, ale leżąc zwinięty w kulkę w wilgotnym śpiworze marzyłem o jak najszybszym nadejściu poranka. Na szczęście zmęczenie zrobiło swoje i gdy już zasnąłem, to spałem jak zabity do samego rana.

Regietów żegna

Z tego miejsca miałem zaplanowane kilka wariantów tras na dzisiaj. Mogłem odważnie pchać się dalej na wschód albo zrobić sobie jakąś lokalną pętlę w poszukiwaniu szlaków enduro. Ja jednak w myślach już się poddałem - otarcia od mokrych spodenek i plecaka trochę dokuczały i ogólnie cały zapał do biekpackingu tej nocy zdecydowanie przygasł. Prognoza pogody tym razem obiecywała opady i burze po południu, to dla mnie był dodatkowy pretekst do odwrotu.

W tle góra Lackowa.. next time.


Postanowiłem improwizować i wrócić jakąś szybko ułożoną trasą. Zrezygnowałem jednak z szlaków pieszych - między innymi z planowanego przebicia się szlakiem granicznym przez Lackową, czyli kolejną enduro-górką, z jaką miałem ochotę się zmierzyć. Zamiast tego toczyłem się leniwie szlakami rowerowymi przez bezludne asfalty, klimatyczne szutry i drogi z płyt. Zaglądałem do mijanych cerkwii, urządziłem sobie drzemkę na łącę, taplałem się w strumieniu dla ochłody. Dopiero w Tyliczu wskoczyłem na pieszy szlak w kolorze zielonym i do Krynicy zjechałem klasycznym singletrackiem oznaczonym czerwonym.

Piękny singielek Huzary - Krynica, czerwony szlak pieszy


Wnioski: co poprawić następnym razem ?

Wyjazd ogólnie bardzo przygodowy i przyjemny, jednak zupełnie nie tak to sobie wyobrażałem. Plany się zmieniły i w rezultacie nie zobaczyłem wielu ścieżek, jakie pieczołowicie wyszukiwałem w internecie i na mapach. Trochę ucierpiała też moja duma, bo narobiłem szumu wokół tego wyjazdu, a w rezultacie drugiego dnia podkuliłem ogon i zawróciłem lizać rany.

Mimo wszystko namiastka przygody była, wiem co muszę poprawić następnym razem żeby było dobrze. Gdy docierałem do Krynicy, nie miałem już wody i jedzenia  a plecak robił się powoli naprawdę znośny wagowo. Czyli może nie przegiąłem aż tak bardzo, może to kwestia zbicia dosłownie 2-3 kilogramów? Na pewno też następnym razem więcej rzeczy przymocuję bezpośrednio do ramy, n.p dętka, pompka, śpiwór  mogłyby obciążać rower zamiast moich pleców.

A Beskid Niski jest na tyle urzekający, że jeszcze tej jesieni podejmę dalszę eksplorację z tego miejsca, w którym tym razem skończyłem.