Polandbike Wąchock - miękkie nogi

Te zawody zapowiadały się kiepsko. Cały tydzień byłam mega zdechła i ledwo kręciłam kulasami. Poważnie zastanawiałam się nad tym, czy by sobie nie odpuścić. Ale jak to, odpuścić pierwszy etap Korony Świętokrzyskiej, w której ostrzę sobie od dawna zęby na dobre miejsce w generalce? 

Zejść ze skarpy, przenieść rower, wdrapać się ponownie na skarpę. Legendy mówią, że niektórzy tu jechali ;) (fot. Edyta Lesiak, fotolinks.pl)




Pozostawiłam decyzję na sobotni trening. Gdyby było nadal tak słabo jak przez ostatnie kilka dni, odpuszczam. Jeśli będzie choć trochę lepiej - jadę. No i słowo się rzekło, kobyłka u płotu, sobotni trening nie był taki zły... W dodatku wstępnie ustawiłam się z Anią, że jedziemy razem więc głupio mi było w ostatniej chwili odwołać ;)
Mówiłam już, że PolandBike ma jedną, niezaprzeczalną przewagę nad MTB Cross Maratonem? Jest nią późny start. Więc nawet jak zawody są daleko od domu, można się wyspać. Wyspałam się oczywiście o tyle o ile dał mi Zając ale to już normalka, że wstajemy koło ósmej ;)
Ania zajeżdża pod mój blok trochę przed czasem i ładujemy mój rower na dach. Stoi strasznie krzywo i uchwyt wygląda, jakby miał się rozpaść, ale trzyma się mocno. Nie mam zaufania do uchwytów na dach ale nie mam wyjścia. Podczas jazdy obserwuję swój rower na cieniu i wygląda, że jest wszystko OK. Ania jest idealną osobą do towarzystwa, rozmawia nam się świetnie, na różne tematy chociaż głównie chyba na okołorowerowe.
Dojeżdżamy na miejsce dość wcześnie i bez problemu znajdujemy miejsce do zaparkowania samochodu. Mamy jeszcze czas na objechanie fragmentu trasy. Jedziemy po strzałkach i wracamy tą samą trasą, żeby się nie spóźnić na start. Niestety, musimy się teraz rozstać bo nie jedziemy z tego samego sektora.

Wracamy z objazdu trasy (fot. Anna Rzadkowska, fotolinks.pl)

Wchodzimy do sektorów tuż przed startem więc rozgrzewka nie idzie na marne. Tylko kilka minut czekania i jadę.

Wyjazd z terenu opactwa cystersów przez kurtynę wodną (fot. Joanna Pachowska, Polonia Warszawa MTB)

Już na starcie jadę jak jakaś snuja. Jeszcze przed zjazdem z kostki prowadzącej do opactwa odjeżdża mi czołówka sektora i muszę ich gonić a nie jest to łatwe bo na początek mamy zaserwowany podjazd asfaltem. Jak się okazuje, objechany przez nas fragment trasy wcale nie był fragmentem początkowym.
Jedzie mi się ciężko i zaczynam żałować, że jednak nie zrezygnowałam z tego startu. Na trzecim kilometrze czuję się, jakbym już była na trzydziestym. Szwankująca tylna przerzutka nie ułatwia sprawy i nie dość, że podjazdy jadę jak nie ja to jeszcze nie wskakują mi lekkie przełożenia. Mimo to, jednak jadę, mielę - ale jadę. Trasa jest prosta technicznie ale dość interwałowa. Spodziewałam się lżejszej ale też moja dyspozycja jest nietęga więc zapewne po prostu tak to odczuwam. Planowałam jechać, jak zwykle, dystans Max ale zaczynam rozważać zjechanie na Mini. Upał miał być moim sprzymierzeńcem ale tym razem tylko pogarsza sprawę. Jest chyba ze 35 stopni w cieniu i woda z bukłaka znika błyskawicznie - dobrze, że mam jej dużo.
Po pół godzinie postanawiam zaeksperymentować i zżeram Endurosnaka (zwykle jadę na Carbosnakach, wciągając je co około godzinę). Ten żel jest przeznaczony do powolnego uwalniania cukru więc nie liczę, że zadziała od razu ale za to liczę, że jak zadziała - to na dłużej.
Na około 6tym kilometrze zaczynam już poważnie skłaniać się do Mini. Według informacji o trasie mam na to jeszcze dwa kilometry więc moje zdziwienie jest ogromne, gdy rozjazd Mini/Max wyskakuje na mnie znienacka 500 metrów dalej ;) Postawiona pod ścianą, zjeżdżam na Mini. Za zakrętem czeka na mnie kawałek odpoczynku, szeroki zjazd po szutrze.

Kawałek szutru, od razu lepiej się jedzie (fot. Zbigniew Świderski)

Chwila odpoczynku i znowu tyrka na dość błotnistej trasie. Duża część trasy biegnie po drogach, gdzie trzeba jechać środkiem na wybrzuszeniu pomiędzy wyjeżdżonymi błotnymi koleinami. Nie lubię tego, zawsze się spinam, żeby z tego wybrzuszenia nie zjechać a jest to nader łatwe - zwłaszcza gdy jest błoto. Mimo panującego od kilku dni upału błota jest zaskakująco dużo. Oczywiście nie ma błotnej masakry ale i tak błota jest dużo. I dalej - podjazd, zjazd, podjazd zjazd - trochę lasem, trochę szutrami, trochę łąkami. Gdy ma człowiek siłę oderwać wzrok od drogi, to można pooglądać widoki. Są też i ciekawsze fragmenty, na przykład zjazd trawiastym wąwozem po bandach z kamieniami. Łapię tam mega flow i popylam ile wlezie ;)

fot. Zbigniew Świderski

W drugiej połowie trasy zaczyna mi się trochę lepiej jechać. Chyba Endurosnak zaczyna działać. Nie jest idealnie ale jako tako. Są nawet momenty, że zaczynam żałować zjechania na Mini. Tym bardziej, że jeśli chcę powalczyć w klasyfikacji górskiej to będę musiała pozostałe dwa etapy Korony przejechać również na Mini. Chyba, że potraktuję ten etap jako niebyły i postaram się o jak najlepszy wyniki na tych pozostałych... eeech, nie wiem. Tak sobie jadę i pomiędzy jednym a drugim mieleniem rozmyślam sobie nad koleją rzeczy ;)
[edit: jechało mi się lepiej również z tego powodu, że było bardziej z górki...]

Po przeprawie z buta przez strumyk docieram wreszcie do miejsca, gdzie wjechałyśmy z Anią przed startem - więc teraz jadę już znanym fragmentem trasy. W samej końcówce jednak jeszcze czeka mnie chyba najtrudniejszy na tej trasie zjazd, przypominający nieco te łatwiejsze z MTB Cross Maratonu. Dość stromy zjazd z wyżłobionymi przez wodę rowkami i pełen luźnych kamieni różnej wielkości. Po obczajeniu najlepszego toru jazdy, pokonuję zjazd w sposób niemalże nonszalancki ;)

Najtrudniejszy zjazd na trasie - zwalniam żeby wybrać tor jazdy (fot. Joanna Pachowska, Polonia Warszawa MTB)

Ostatni fragment to objechanie jeziorka po ścieżce rowerowej i wreszcie wjazd na metę po bruku. Zaraz za matą wszyscy rzucają się z głową w strumień wody z kurtyny wodnej. Ja też. Chłodzę się dość długo bo przez ostatnie kilkanaście minut miałam wrażenie, że łapie mnie udar słoneczny (miałam okazję poznać dość dobrze objawy udaru słonecznego). Gdy już kończę chłodzić ugotowany mózg, płuczę się jeszcze trochę z błota.
Za moment dostaję sms z wynikiem i trochę jestem zaskoczona - 5 miejsce, mimo beznadziejnej jazdy, wynik w sumie nienajgorszy.
Rower myję sikawką z wozu strażackiego, w międzyczasie zachwalając chłopakom z kolejki trasy MTB Cross Maraton.
Pod bufetem spotykamy się z Anią, która na metę dotarła niedługo po mnie. Jeszcze uzupełnienie węglowodanów i wracamy do domu.

[ostatecznie w kategorii 6/20, open 11/46]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz