Bieszczady, dzień 1
Piątkowy wieczór spędziłem w parku trampolin Hangar 646 , gdzie wizyta przedłużyła się znacznie i zdezorganizowała cały proces przygotowań do wyjazdu: pakowanie, kanapki, szykowanie roweru.. Wszystko przesunęło się w czasie i w rezultacie spałem może 3 godziny: o 4.00 rano pobudka a godzinę później byliśmy już w drodze.
Dotarliśmy do Cisnej, rozpakowaliśmy się i szybko zaplanowaliśmy lekką trasę na popołudnie.
Wdrapaliśmy się żółtym szlakiem na Przełęcz nad Roztokami i rozpoczęliśmy podjazd (niebiesko-czerwony szlak graniczny) wąską ścieżką na Stryb (1011 m.n.p.m). Od tego miejsca zaczął się fantastyczny singletrack, prowadzący lekko w dół. Ścieżka miała szerokość średnio 50 cm z naturalnym "krawężnikiem" i ścianą roślinności po bokach, przez co jazda wymagała wzmożonej uwagi. Nogi bardzo szybko mieliśmy podrapane do krwi, owady też agresywnie próbowały uprzykrzać jazdę, ale mimo to ten szlak był jednym z najlepszych jakimi zdarzyło mi się jeździć. Ścieżka zrobiła się szersza i zdecydowanie szybsza za szczytem Czerenin (929 m.n.p.m.), skąd zjechaliśmy w stronę ubitego szlaku rowerowego.
Rozprawiliśmy się z zaplanowaną trasą trochę szybciej niż zakładaliśmy. Odpoczywaliśmy na trawniku w miejscu Cicha Dolina w Roztokach Górnych, uzupełniając płyny i knując co dalej. Do naszej kwaterki mieliśmy już tylko 10km asfaltowego zjazdu, a było dopiero trochę po 16.00. Wypatrzyliśmy na mapie jakąś ledwo widoczną, przerywaną kreskę łączącą naszą lokalizację z czerwonym szlakiem, prowadzącym z Okrąglika do Cisnej. Próbowaliśmy dowiedzieć się więcej o tej drodze od pana z bufetu, ale nie mogliśmy się dogadać co do znaczenia słowa "skrót". Wyraźnie próbował powiedzieć nam że to zły pomysł, ale my się uczepiliśmy informacji że to jakiś dawny szlak pieszy, więc w końcu odpuścił. Bukłaki zatankowane, w drogę !
Rzeczywiście do pewnego momentu mieliśmy wyraźną resztkę szlaku pod kołami, chociaż trawa stawała się coraz wyższa, potem jakieś strumyki do przebycia, wkrótce oczywiście nie dało się jechać i kolejne kilka kilometrów było ciężkim spacerem przez zarośla, a pod koniec jakiekolwiek ślady ścieżki zniknęły całkowicie. Czyli standard, chociaż tutaj łatwiej było niż gdziekolwiek indziej wyobrazić sobie wyskakującego z krzaków niedźwiadka.
Ostatnie kilkaset metrów tego bezdroża było jakimś koszmarem i wlokło się w nieskończoność. Dorwał mnie kryzys, i to w dodatku nie taki standardowy zgon z braku sił czy cukru, tylko niedobór snu zaczął zbierać żniwa. Brnąłem przez niekończącą się łąkę jagód, potykając się i nie do końca docierało do mnie, co się dzieje naokoło. Najbardziej chciałem się położyć tam gdzie stoję, i przymknąć oczy, tak chociaż na chwileczkę. Ale gdy wyszliśmy na otwartą przestrzeń i zobaczyliśmy jaką ścieżką przyjdzie nam zjechać (czerwony szlak z Okrąglika), ślady zmęczenie minęły w oka mgnieniu.
Ścieżka tym razem była szersza i szybsza, ale nadal trzeba było uważać, aby z niej nie wypaść. Adrenalina i flow, do tego szybko zapadający zmrok i pocztówkowe widoki towarzyszyły nam prawie do końca. Dopiero nisko w leśnych partiach zrobiło się na tyle ciemno, że musieliśmy skorzystać z lampek.
Byliśmy już praktycznie na samym dole, kiedy lewa klamka hamulcowa w moich leciwych X0 przestała odbijać i praktycznie straciłem możliwość hamowania przodem. Znałem już ten objaw z innego wyjazdu ...
Dystans:
41km , 4h 09m, 1480m w górę
Retrospekcja : Gorce, późna jesień 2014
Wybraliśmy się z Sołtysem i Michałem do Rabki Zdrój, planując jeden dzień w Gorcach a drugi w Beskidzie Wyspowym. Nie był to udany wyjazd, z dwóch powodów, pierwszym zdecydowanie była pogoda. Nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z tak intensywną ulewą przez tak długi czas, temperatura również nie rozpieszczała. Zaatakowaliśmy Turbacz, ale momentalnie byliśmy kompletnie przemoczeni, szlak zmieniał się w potok i jazda nie należała do przyjemnych.
Drużyna rozpadła się przy pierwszym schronisku. Michał schował się do środka, rozwiesił mokre ciuchy i oznajmił że czeka tu na nasz powrót. Ja i Sołtys pojechaliśmy dalej, ale każdy w swoim tempie. Tuż przed Czołem Turbacza coś się stało z klamką tylnego hamulca i nagle zostałem tylko z hamulcem przednim - co pogorszyło ten dzień jeszcze bardziej. Zawróciłem i bardzo ostrożnie zsuwałem się na dół, oczywiście po drodze zaliczyłem sprawiedliwy ślizg na tyłku, ale w tych warunkach tylko jeden upadek to i tak ogromny sukces.
W Rabce trafiliśmy do ostatniego serwisu rowerowego, jaki był jeszcze otwarty. Pan Mechanik długo myślał, naciskał klamkę, przyglądał się zaciskom i w końcu zapytał: "To hydraulika, tak?" Wiedziałem już wtedy, że jestem w czarnej d.. Była jeszcze chwila nadziei gdy Michał dodzwonił się do znajomego z lokalnego serwisu Hi-Sport i zostaliśmy zaproszeni na 9.00 rano, ale bez konkretnego zestawu naprawczego na półce oni także byli bezradni. Mimo wszystko postanowiłem wyruszyć na szlak.
Dzień był stresujący, udało się co prawda zdobyć Luboń Wielki i szczęśliwie z niego zjechać na kołach, ale zabawy za dużo z tego nie miałem, a przeze mnie również pilotujący mnie koledzy. Do przemieszczania się po górach sprawny komplet hamulców jest niestety dosyć istotny.
Bieszczady, dzień 2
Wiedziałem już że nie mam przedniego hamulca i zaplanowana na dziś trasa z Okrąglika szlakiem granicznym na wschód po prostu nie wchodziła w grę. Nie chciałem powtarzać koszmaru jazdy po trudnych szlakach na niesprawnym rowerze, więc szybko obmyślamy plan "B". Klimatycznymi asfaltami i szutrami wyruszymy na zachód, a powrót planujemy Głównym Szlakiem Beskidzkim z Duszatyn do Cisnej.
Słońce smaży, a my toczymy się grzecznie, po drodze odpoczywamy w klimatycznej Zagrodzie Chryszczata w Smolniku. Gdy w końcu wjeżdżamy w teren na oznaczony czerwonym GSB wychodzi kolejna niemiła niespodzianka tego wyjazdu: tylny hamulec również ma dosyć i praktycznie przestaje działać! Klamkę wciśnięta do samego końca i tak nie jest w stanie zblokować koła.
Pnę się pod górę i martwię co będzie, gdy zacznie się zjazd. Cała przyjemność z wyprawy wyparowała. Zjazdy, jakie normalnie cieszą, tym razem są po prostu stresem. Usterka przedniego hamulca objawia się między innymi tym, że po wciśnięciu klamki zacisk również nie odbija, więc po przypadkowym naciśnięciu uzyskuje się na stałe lekko zblokowane koło. Gdy zaczynają się zjazdy, korzystam więc z tej opcji, pomagam sobie trochę tylnym "spowalniaczem", a gdy tracę kontrolę nad prędkością zsuwania, siadam na opuszczonym siodle i dodatkowo hamuję szurając nogami. Tempo żałosne, przyjemność bliska zeru, ale przemieszczamy się jakoś kilometr po kilometrze,
Na przełęczy Żebrak pojawia się opcja odbicia szutrem w dół do asfaltowej drogi i postanawiam z niej skorzystać. Michał jedzie dalej według planu, ja mam po prostu dosyć przemieszczania się na rowerku biegowym.
Dystans:
60km w 4h 36m , 1027m w górę
(Michał -5km + 400m w górę)
Bieszczady, dzień 3
Brak chociażby jednego sprawnego hamulca w moim rowerze jest smutnym faktem, ale to nie mogło powstrzymać mnie przed zaliczeniem najważniejszego punktu wyjazdu. Wstajemy przed 4.00 rano i podjeżdżamy samochodem w okolice Wetliny, skąd ruszamy na szlak. Budka strażnika Parku wygląda na opuszczoną, po cichutku przekradamy się dalej żółtym szlakiem w stronę Przełęczy Orłowicza.
Spóźniamy się trochę na wschód słońca, ale widok i tak był wart kolejnego niedospania. Ruszamy Połoniną Wetlińską w stronę Chatki Puchatka, po drodze jest bardzo dużo noszenia i prowadzenia roweru, ale jest też do przejechania kilka przyjemnych odcinków i mamy dużo czasu na podziwianie widoków.
W okolice Chatki Puchatka docieramy już koło 7.00 rano i wiemy że czas się stąd zawijać. Zjazd na Przełęcz Niżnią żółtym szlakiem pieszym wykonuję znowu w stylu dziecka na rowerku biegowym, nogami pomagając sobie w utrzymaniu jednostajnej prędkości zsuwania kamienistą drogą. Na koniec jeszcze kilka kilometrów zjazdu asfaltem i około 7:30 jest już po wszystkim.
Dystans:
17,5 w 1h 54m , 745m w górę
Bieszczady - Podsumowanie
Wspaniałe tereny do eksploracji i enduro, jest jeszcze wiele ścieżek do odkrycia i przejechania. Szczególnie polecam graniczny czerwono-niebieski w obydwu kierunkach, oraz czerwony z Okrąglika do Cisnej. Cisna wydaje się idealnym miejscem wypadowym, znajduje się poza Bieszczadzkim Parkiem Narodowym, więc wszystkie szlaki naokoło są legalne.
Sam przejazd Połoniną Wetlińską raczej odradzam, proporcja jazdy do prowadzenia i noszenia roweru na plecach wypada bardzo niekorzystnie, a ryzyko zapłacenia dużego mandatu jest jak najbardziej realne. Warto też wspomnieć o pogodzie - szykując się na przyjazd obserwujcie pilnie pogodę wiele dni wcześniej. Wszystkie szlaki są gliniaste i jakikolwiek deszcz z utwardzonych singielków robi coś koszmarnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz