Weekend nad jeziorem Czorsztyńskim - JoyRide Kluszkowce 2015

W weekend 15-17 maja wybraliśmy się do Kluszkowiec pod pretekstem festiwalu rowerowego JoyRide. Mimo że oddzielnie i każdy z innym nastawieniem, na miejscu zebrała nas się 7-osobowa banda: Krzysiek, Samuel, Paweł, Michał, Przemek, Paweł, Krzysiek.

JoyRide Bike Park Kluszkowce



Dzień 1

Pół dnia zeszło nam na dojazd i zadokowanie się w domku nad jeziorem Czorsztyńskim. Przyjechałem z Michałem i dwoma Pawłami, i w takim też składzie wyruszyliśmy na najważniejszy dla mnie punkt wyjazdu: objazd trasy zawodów Kellys Enduro.


W drodze na szlak, w tle góra Wdżar

W ostatniej chwili przed właściwą wycieczką postanowiłem wymienić kapsel sterów (nie wiem nawet po co..) i mrucząc na głos "Przemek, nie robi się niczego przy rowerze w ostatniej chwili" urwałem główkę śruby. Na szczęście nie wyeliminowało mnie to z jazdy bo śruba była już wkręcona, po prostu taki mały znak od wszechświata.


Nigdy nie naprawiaj sprawnego roweru przed wyścigiem / wyprawą

Ruszyliśmy dojazdówką na OS1 w stronę góry Lubań. Nie szło nam jakoś bardzo sprawnie, ale mieliśmy przed sobą wiele godzin pogodnego dnia i trasę zaledwie około 30 km , więc nie było teoretycznie zagrożenia że gdzieś nie zdążymy.

Taki tam widoczek na Tatry <3

W pewnym momencie usłyszeliśmy z tyłu krzyk Pawła, że ma awarię. Zawróciliśmy i zobaczyliśmy dętkę wypełzającą bokiem z opony. To było takie śmieszne jeszcze wtedy. Zdiagnozowaliśmy wstępnie że problemem jest przesunięta opaska i zabraliśmy się za naprawę.


WTF ?

Naprawiliśmy, ale problem po chwili powrócił. Wymieniliśmy opaskę na taśmę izolacyjną i ruszyliśmy dalej - niestety kilkaset metrów dalej dętka znowu wyszła na zewnątrz. Wiedzieliśmy już że problemem jest uszkodzona opona, zaczęła się kombinowanie z ilością powietrza, zagadywanie innych zawodników czy nie mają trytytek lub zapasowej opony. Niestety, dętka wychodziła nawet podczas prowadzenia roweru.

W drodze na Lubań

Gdy dotarliśmy do pierwszych taśm OS-ów wiedzieliśmy już, że tego dnia nie pojeździmy. Szczególnie szkoda Pawła, dla którego był to pierwszy w życiu dzień w górach i musiał go rozpocząć od takiej awarii oraz od zejścia z góry prowadząc rower. Michał został z nim dla towarzystwa, a ja z drugim Pawłem śmignęliśmy w dół OS4. Odcinek wiódł luźnym singlem po stromym, zalesionym zboczu i miał kilka wyjątkowo interesujących agrafek do pokonania. Dotarliśmy do miasteczka zorganizować misję ratunkową dla powracających pieszo kolegów.

Gdzieś w Kluszkowcach

Dzień 2

Po pożywnym śniadaniu i kawie oraz sprawnym ogarnięciu rowerów realizujemy plan dotarcia do bikeparku gdy tylko ruszy wyciąg.


Mistrzowskie śniadanie: smażone embriony ptaków nielotów

Pierwszy wjazd krzesełkiem był lekko traumatyczny. Okazało się że nie ma żadnego wieszaka na rower oraz nie można zamknąć zabezpieczenia. Siedziałem więc całą drogę trochę za bardzo wychylony do przodu (z powodu plecaka) i zdecydowanie zbyt mocno ściskając rower w niewygodnej pozycji. Przy kolejnych wjazdach było już na szczęście dużo lepiej.


Tatry i jezioro Czorsztyńskie w tle

W nocy dobił do nas Krzysiek, a na górze spotkaliśmy drugiego Krzyśka i Samuela. Poranek spędziliśmy wożąc się wygodnie na górę wyciągiem i zjeżdżając szlakiem A-Line.


Na górze Wdżar

A-Line ma moim zdaniem potencjał i został dosyć fajnie poprowadzony, ale jego jakość pozostawiała sporo do życzenia. Zaorany od hamowania w bandach, zbędne kamienie, które można by było usunąć.. Generalnie chyba trochę czegoś innego się spodziewałem i to był lekki zawód.


Początek zjazdu A-Line

Gdy kolejka do wyciągu zaczęła się robić coraz większa, postanowiliśmy zrealizować drugi plan dzisiejszego dnia - krótka wycieczka Głównym Szlakiem Beskidzkim w Gorcach. Pożegnaliśmy Pawła, który został w bikeparku na cały dzień, oraz Krzyśka z synem, których spotkaliśmy przy samochodzie ratowników medycznych. Samuel poczuł się zbyt pewnie i niestety zaliczył upadek na hopkach A-Line.

Zapakowaliśmy się w czterech do busa i wywieźliśmy się 20 km od kwater, skąd chcieliśmy zacząć wycieczkę.

W szoferce tylko 3 miejsca :)

Porzuciliśmy samochód we wsi Zarębek i rozpoczęliśmy mozolną wspinaczkę czarnym szlakiem pieszym w stronę czerwonego GSB. Po drodze nie umieliśmy sobie odmówić odpoczynków w miejscach widokowych.

I znowu zaśnieżone Tatry w tle

Wszystko szło nieźle, dopóki pilnowaliśmy szlaku i wcześniejszych założeń wycieczki. Ale pierwsze zmęczenie i głód zaczął kusić pomysłami takimi jak objazd szczytu trawersem, odbijanie ze szlaku trasą jutrzejszych Cyklokarpat. Pierwszych kilka decyzji było słusznych i to dodało pewności siebie przy kolejnych rozstajach, a na GPS i mapę zerkaliśmy tylko pobieżnie.


Prawie na pewno jesteśmy gdzieś tu

W pewnym momencie szczęście się skończyło. Zjechaliśmy w dół podejrzanie dziką drogą po złej stronie góry, droga raptownie się urwała i włączył nam się tryb Przygoda. Zamiast zawracać i naprawiać popełniony błąd, postanowiliśmy zrobić sobie chwilę freeride i dojechać na azymut do ścieżki, jaką na mapie widzieliśmy poniżej.

Bardzo kusząca wizja zjazdu dzikim zboczem

Zjazd był świetny, ścieżka też się znalazła, ale ona również skończyła się raptownie i przestało nam być do śmiechu. Gdy w końcu ustaliliśmy że naprawdę nie jest dobrze, postanowiliśmy ewakuować się stromym zboczem do najbliższego strumienia z założeniem, że ten musi nas doprowadzić prędzej czy później do jakiejś drogi i na pewno podąża w dół. Na początku próbowaliśmy nawet jechać, ale po efektownym locie Michała przez kierownicę wszyscy potulnie zeszli z rowerów. Zapadaliśmy się w liściach do pół łydki, co chwila ktoś wpadał w jakąś dziurę lub potykał o niewidoczne pod warstwą liści przeszkody. W pewnym momencie Michał przytrzymał się drzewa - takiego grubości słupa wysokiego napięcia - a to złamało mu się w rękach niczym wafelek.


Zsuwamy się zboczem w poszukiwania strumyka

I w końcu jest, znalazł się niewielki strumyk, który - jak później ustaliliśmy - nosi nazwę Piekiełko. Wił się między stromymi zboczami dwóch gór i stał się naszą autostradą na najbliższe kilkadziesiąt minut. Nie był to lekki spacer, trzeba było stąpać ostrożnie, bo część kamieni była śliska, inne się ruszały, a buty SPD nie ułatwiały marszu. Przebycie 1 km w tych warunkach zajęło nam prawie 50 minut. Nie przestawałem się zastanawiać co zrobimy, jeśli strumień zmieni się w rwący potok i nie będziemy mogli kontynuować  trasy w ten sposób, ale po jakiejś godzinie zbocza po bokach zmalały i wydostaliśmy się na bardziej otwartą przestrzeń.


Naprawdę długi spacer korytem strumyka

Czasem mogliśmy nawet podjąć decyzję czy brniemy dalej strumieniem czy przebijamy się przez krzaki. W końcu doszliśmy do początku jakiejś drogi bardzo wątpliwej jakości, ale i tak wydała się nam wybawieniem. Głodni i wymęczeni ruszyliśmy w stronę cywilizacji. Bardzo fajnie że mimo prawdziwego kryzysu wszystkim starczyło dobrych humorów do samego końca i nikt nie próbował sobie przypomnieć, kto z nas podjął decyzję o tym niefortunnym "skrócie" ;)

Do wyboru: przedzieranie się przez krzaki lub kaskadę wodną

Ten dzień zakończyliśmy jeszcze kilkukilometrowym spacerem po imprezowej części góry Wdżar , popatrzyliśmy też chwilę na finały Dual Slalomu i poczłapaliśmy do domku z kubkami złocistego isotonika w ręku.

Wdżar nocą


Dzień 3

Dzień wyjazdu zawsze jest trochę za krótki żeby realizować ambitne plany. Krzyśki atakowali Cyklokarpaty, ale my nastawiliśmy się po prostu na czill na terenie festiwalu. Pojeździliśmy A-Line na testowych rowerach (ja wybrałem Canyon Spectral i NS Snabb) , pooglądaliśmy zawody DH i Pumptrack, łowiliśmy niesamowite okazje cenowe i przygarnialiśmy darmowe naklejki. No a potem trzeba było niestety spakować się i wracać, zaraz po zjedzeniu obiadu w tawernie "Teraz Pstrąg" nad jeziorem Czorsztyńskim.

JoyRide Bike Festival Kluszkowce






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz