PolandBike Nadarzyn - płaska nudność

W tym roku skupiam się na MTB Cross Maraton jednak maratony tego cyklu są tak odmienne od tego, co jeździłam dotychczas (Mazovia), że kompletnie nie mam punktu odniesienia, żeby ocenić swoją formę. Również wykonywane przeze mnie testy wydolnościowe są inne od tych, które robiłam wcześniej więc tutaj też nie mam punktu odniesienia.

W związku z tym, postanowiłam pojechać jakiś maraton zbliżony poziomem trudności do Mazovii - żeby porównać siebie do siebie sprzed ciąży. Padło na PolandBike no i akurat napatoczyła się edycja w Nadarzynie.
Nadarzyn startuje dopiero o 12:30. Muszę co prawda stawić się w biurze zawodów bo startuję w PB pierwszy raz. Nie wiedząc jakiej kolejki się spodziewać, postanowiłam pojechać na 11-tą.
Więc kulturalnie wstaję sobie dziś o zwykłej godzinie (tzn. o tej godzinie, o której obudził mnie Zając, co wyszło około 8:00). Jak to cudownie jest, gdy nie trzeba wstawać o 5:30 rano na maraton! Bez pośpiechu, śniadanie, ostatni "czek" czy wszystko mam co trzeba i jadę.

Na miejscu widzę stoisko Adama Starzyńskiego, w okolicy kręci się też już Radek z Cyklona.
Kolejki do biura zawodów nie ma więc szybko załatwiam co trzeba, również transfer sektorowy. Wysłałam kilka dni temu e-mail do orga z moim wynikami i zapytaniem, czy można nie startować z ostatniego, chciałam szósty albo siódmy - ale nikt mi nie odpisał - więc załatwiam to w biurze zawodów i dostaję sektor 5. Ups, chyba trochę przesada... ale jestem tak osłupiała, że po prostu przyjmuję to do wiadomości i odchodzę od stoiska.
W międzyczasie pojawiają się jeszcze inne Cyklony, między innymi Krzychu i Łukasz. Jest mnóstwo czasu do startu więc sobie gadamy. 

Namawiam Radka na objazd fragmentu trasy. Wygląda na tradycyjną trasę mazowiecką czyli "płaskodługo". Trochę kałuż ale wszystkie da się objechać, przynajmniej na tym początkowym odcinku.

Przyznam, że stresuję się. Obawiam się konfrontacji ze samą sobą, w dodatku wiem, że najprawdopodobniej sektor mi ucieknie zaraz po starcie i mam tylko cichą nadzieję, że uda mi się utrzymać w szóstym, który mnie zapewne dogoni.
Start nie różni się zbytnio od tego co na Mazovii - ruszają kolejne sektory, wreszcie mój. Na początku staram się trzymać tempo sektora. Jest szeroko, tempo jest szybkie, nikt nie zamula - jedzie się dobrze i sprawnie. Niestety, coraz więcej osób mi ucieka. Zaginam na maksa, aż mnie palą uda ale luzuję w pewnym momencie. Jeszcze na początku trasy, nie więcej niż 2 km po starcie, widzę Krzycha, który dzwoni po pomoc dla kogoś, kto uległ wypadkowi. 
Sporo ludzi mnie wyprzedza, w tym dość dużo kobiet ale nie przejmuję się zbytnio bo spodziewałam się tego. Jadę tylko z myślą, żeby nie dogoniła mnie Kasia z Cyklona (startowała z 6 sektora) ;)
Trasa jest płaska i nudna, nie ma żadnych wyzwań technicznych (czego się niby spodziewałam?), jedyne co się liczy to łyda. Dwie pętle na dystansie MAX, czyli dwa razy pewne urozmaicenie w postaci przejazdu przez okolice kamieniołomu - ze trzy zjazdy (krótkie, troszkę strome, po uklepanym piachu - banał) + mata kontrolna za lekkim podjazdem i fajną hopką. Pod koniec trasy, na dojazdówce z pętli do mety, jeszcze niedługi kręty singielek, gdzie osoby z szeroką kierą mogą mieć pewien kłopot. I tyle z atrakcji. Nawet błota na trasie nie ma, chociaż po ostatnich deszczach spodziewałam się błotnej masakry.

Gdzieś po 2/3 trasy trochę mnie odcina - za bardzo pozaginałam na początku, jak zwykle. Ech, kiedy ja się nauczę?
Dogania mnie Krzychu. Ja się na moment zatrzymuję, żeby podnieść zgubione przez kogoś okulary i próbuję potem Krzycha dogonić ale nie daję rady. Dobrze popracował, najwyraźniej :) Gdzieś wyprzedza mnie też Ela Dobosz, czym trochę mnie załamuje.

Na mecie z czasem 02:03:39. W sumie uznaję to całkiem fajny czas i po cichu liczę na podium lub chociaż okolice podium. Czekam i czekam na wyniki, gadam z Cyklonami, którzy już są na mecie oraz z Adamem, zjadam makaron i zupę z soczewicy, podjadam trochę ciastek, spotykam Beatę Moćko i Elę i w ogóle bez sensu marznę zamiast iść do auta i się przebrać. A wyników jak nie ma tak nie ma.
Adam pakuje manatki, chłopaki znikają, miasteczko pustoszeje a wyniki dopiero pojawiają się koło 16tej. W postaci dekoracji, więc czekam na tę dekorację, bo cały czas liczę że może podium. Ale nie, nie ma podium.
No to idę do auta i w międzyczasie przychodzi sms z nieoficjalnym wynikiem. 9 miejsce. Dopiero 9, o rany ale kiepawo... 

[Edit z wieczora]
Miejsce w kategorii 8/12, w open 15/21.
Strata do zwyciężczyni ok 20 minut, to tak w standardzie raczej. Rating 83,5% to nie taki zły ale daleki od wyników z najlepszego sezonu, które niejednokrotnie sięgały powyżej 90%.
Sektor 6 - o, tego się nie spodziewałam. Spodziewałam się zlecieć do 7 a tu proszę, taka niespodzianka - w dodatku całkiem sporo punktów sektorowych bo tylko 4 punktów zabrakło, żeby zostać w 5.
No i jeszcze całkiem niezły wkład w klasyfikację drużynową, bo ponad 500 punktów (drugi z czterech najlepszych wyników w teamie).

Podsumowując... nie jest bardzo źle, ale mam jeszcze sporo do odrobienia. Nie ma co bimbać tylko trzeba się zabierać DO ROBOTY!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz