19.07.2015
MTB Cross Maraton Pińczów XC
Marta Krzymowska - kat. 2/3, open 2/7
Po wcześniejszych moich doświadczeniach z XC jechałam do Pińczowa właściwie tylko po to, żeby potrenować bo z góry założyłam, że będę ostatnia a przy pomyślnych wiatrach może mnie nikt nie zdubluje ;)
W piątek okazało się, że org zredukował ilość pętli z 3 do 2 więc zamiast 24 km było 16,5. Najpierw mnie to zmartwiło, bo pomyślałam sobie, "e tam, taki krótki wyścig, nie warto z wyra wstawać" ;) Ale ponieważ w Górach Świętokrzyskich byłam od soboty i do Pińczowa miałam około godzinkę autem to jednak się zwlokłam z wyra.
Jak się okazało, redukcja ilości okrążeń była zbawienna bo nie jestem pewna, czy na trzecim nie wysiadłaby mi pikawa.
Start na 3 okrążenia miała tylko kategoria K2, reszta pań 2 okrążenia i ruszałyśmy pięć minut po K2.
Na początku dojazd na pętlę dość spokojnie, jechałam na przedzie z dwiema innymi kobietkami ale na jakimś zakręcie niechcący wyszłam na czoło. Postanowiłam, że skoro już wyszłam to warto się tego trzymać, żeby któraś mnie nie przyblokowała na pierwszym podjeździe w terenie. Jeszcze na asfalcie na dwóch podjazdach odskoczyłam od dziewczyn i wyrobiłam sobie ładnych kilkanaście metrów przewagi, po pierwszym terenowym podjeździe przez jakiś czas w zasadzie już żadnej z nich nie widziałam.
Trasa była naprawdę jak dla mnie hardkorowa - interwał za interwałem, dużo elementów wytrącających z rytmu, strome podjazdy i strome techniczne zjazdy.
Całe pierwsze okrążenie prowadziłam, jednak moja przewaga nad kolejną zawodniczką stopniowo malała.
Na drugim kółku po pierwszym podjeździe (a raczej podejściu bo drugi raz mi się nie udało tego podjechać) musiałam się na chwilę zatrzymać bo miałam uczucie, że zaraz padnę i tutaj koleżanka mnie wyprzedziła. Potem dość długo nie mogłam jej dogonić. W pewnym momencie dopadłam ją po trudnym technicznym zjeździe ale znów mi uciekła i była sporo przede mną aż do zjazdu z drugiej pętli na dojazdówkę do mety. Tam ją dogoniłam i próbowałam ją jeszcze przegonić na ostatnich prostych do mety ale była w korzystniejszej sytuacji (po wewnętrznej ostatniego zakrętu przed metą). Po zakręcie zostałam kilka metrów z tyłu.
W połowie pierwszego okrążenia, jak tętno wskoczyło na poziom, który uważałam za swój HRMax to nie bardzo chciało spaść. Jak zerkałam na pulsometr to wciąż widziałam powyżej 170, najczęściej okolice 177-178 - nie wierzyłam, że będę w stanie taki poziom tętna uciągnąć do końca, ale jednak uciągnęłam, a nawet ze dwa razy chyba poszło wyżej, niż to co uważałam za swój HRMax. Druga pętla to była jednak mordęga, nawet na prostej nie byłam już w stanie odpocząć a upał nie pomagał. Trasa była w większości na słońcu. Dostałam dreszczy, chyba udar słoneczny mnie próbował dopaść. Wypiłam prawie cały 2L bukłak.
Koniec końców byłam druga na trzy w kategorii, również druga w open (oczywiście w open naszej grupy, bez K2) na siedem pań, ze stratą zaledwie 4 sekundy. Trochę szkoda tych 4 sekund bo to cokolwiek mogło zaważyć (np. na pierwszej pętli z buta jeden zjazd, który mogłam zjechać i by było szybciej).
Jednak w związku z tym, że jechałam nastawiona na bycie ostatnią, jestem tak czy siak zachwycona wynikiem.
2015-07-11 - 2015-07-25
Turystyczny Rajd Kolarski "Kotlina Kłodzka"
Adam GrabekKotlina Kodzka - czyli co zobaczyć i zapamiętać, oprócz przedniego bieżnika, zwiedzając przez 2 tygodnie mało znany skrawek Polski. Relacja wkrótce.
Blast from the past, czyli co porabialiśmy dokładnie rok temu ?
EMTB Mieroszów 2014
Przemek, Sołtys, Michał
Pierwszy raz (i jak dotychczas ostatni) udało się zabrać pełnowartościową, trzyosobową drużynę i zapisać się jako klub na EMTB Enduro w Mieroszowie, zaliczający się do klasyfikacji Polish Enduro Series. Nastroje były bojowe, wszyscy zakupiliśmy profesjonalne ochraniacze, pojechaliśmy też zapoznać się i przećwiczyć całą trasę jeszcze dzień przed imprezą.
Pierwsze dwa odcinki dawały poczucie, że będzie trudno ale normalnie. Kolejne OSy jednak pokazały nam czym są w rzeczywistości góry Suche. Stromizny były wręcz nierealne, wiele ścianek nie potrafiliśmy zjechać i po prostu znosiliśmy rowery, poznaliśmy też słynny melafir, który luźno leżał na zboczach i nie dawał możliwości się zatrzymać ani na rowerze, ani na nogach, czy nawet na plecach - po prostu sunęło się w dół przy wesołym akompaniamencie lawiny kamyków.
To było ciekawe doświadczenie i w góry Suche od czasu do czasu wracamy, ale tamtego dnia jednogłośnie podjęliśmy decyzję o wycofaniu się ze startu ze względu na niedostateczny poziom umiejętności i zamiast na zawody ruszyliśmy na wycieczkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz