Kross Uphill Race Śnieżka 2014

Przyznam, że miałam obawę... bo gdy dojeżdżając autem do Karpacza zobaczyłam ogrom tej góry, to opadły mnie wątpliwości, czy ja przypadkiem nie zamierzam się z motyką... :)
Pakiet startowy na Ten Dzień odebrałam już wczoraj, no bo po co mam się spinać o poranku i stać w kolejce po odbiór, skoro i tak jestem na miejscu.





I tu ciekawostka...


Sponsorem zawodów jest Lirene Men, producent kosmetyków dla mężczyzn. W pakiecie żel pod prysznic. Dla mężczyzn. Żel po goleniu. Dla mężczyzn. I balsam do ciała, to akurat chyba dla kobiet bo o jakimś słodkim zapachu. Ale po co mię te męskie kosmetyki? Zresztą balsam też niepotrzebny bo od trzech lat nie mogę zużyć tego opakowania co sobie kiedyś kupiłam. ;)

No ale nic, sponsor daje to, co uważa za stosowne, na pewno ktoś u mnie w pracy będzie chciał te kosmetyki ;)


Jaki to komfort, gdy nie trzeba się na zawody zrywać "skoro świt". Start o 10:00, do 9:30 trzeba oddać do biura zawodów ciuchy, które mogą się przydać przy zjeździe ze Śnieżki (ponoć przy zjeździe jest zimno) więc można wyjść z domu 09:20. Oczywiście ja, to ja, więc wychodzę pół godziny wcześniej. Oddaję do wwiezienia nogawki, spodenki 3/4, koszulkę termiczną z długim rękawem, wiatrówkę i długie rękawiczki. Potem się kręcę jeszcze, robię rozgrzewkę i takie tam.
Gdy staję w sektorze startowym, denerwuję się chyba bardziej niż normalnie przed startem. Śnieżka to dla mnie wielka niewiadoma. Nigdy nie jechałam tak długiego podjazdu a podczas pobytu tutaj w sumie zbyt wielu dłuższych podjazdów nie zaliczyłam. Nawierzchnia i nachylenie podjazdu też nie są mi znane bo rowerem podjechałam tylko do kościoła Wang zaś na piechotę z Zającem weszliśmy od Kopy. Dobrze chociaż, że pogoda dziś dopisuje (przez cały tydzień była w kratkę). Już można odczuć, że będzie upał.

Wreszcie start i od razu z "grubej rury". Z deptaka jedziemy za pilotem asfaltem pod górę (ul. Konstytucji 3 Maja a potem Karkonoską) a tempo wcale nie jest małe. Peletonik dość szybko się rozciąga. Oglądam się, ale na razie jeszcze nie jestem ostatnia ;) Po niecałych 4 km dojeżdżamy do zakrętu, gdzie zaczyna się bruk i podjazd do kościoła Wang. Tu się robi trochę trudniej bo czeka mnie pierwsza stromizna i bruk (ten fragment trasy jest mi znany więc wiem, jak go pokonać).
Pilnuję tętna i jadę sobie spokojnie, obserwując innych zawodników. Na tym odcinku trasy jedzie koło mnie "aparat" na twardym przełożeniu i w pedałach. Zygzaki robi coraz większe i narzeka, że jest już zmęczony a dopiero początek. Mówię mu, żeby zredukował i usiadł ale mnie ignoruje. Coraz bardziej za to zygzakuje obok mnie i w końcu muszę mu zwrócić uwagę, żeby mnie nie zepchnął z trasy. Strzela focha i trochę przyspiesza. Nie wiem, czy mi potem odjeżdża, czy gdzieś go wyprzedzam, bo już nie zwracam na niego uwagi.
Za Wang robi się jeszcze trochę stromiej i bruk coraz bardziej nierówny ale jedzie mi się dobrze. W tym zakresie tętna to mogę nawet jako tako rozmawiać więc rozmawiam z jadącymi moim tempem sąsiadami a czasem, gdy jest równiej, rozglądam się. 
Na początku trasa prowadzi wśród drzew więc nie bardzo są widoki do podziwiania ale w pewnym momencie wyjeżdżamy z lasu i zaczyna być widać. A widać przepięknie. Żal, że przez większość czasu trzeba pilnować kierownicy i uważać na nawierzchnię.


Jedzie mi się bardzo dobrze, chociaż momentami mam kryzysy, takich na trasie mam chyba dwa czy trzy. Pierwszy - na podjeździe pod schronisko Strzecha Akademicka, który ma dość znaczne nastromienie na długim odcinku. Mocny wiatr nie ułatwia sprawy ale jest OK. No i żałuję, że założyłam rękawiczki z krótkimi palcami. Ale bynajmniej nie dlatego, że jest mi zimno w ręce, tylko dlatego, że mam palce spocone, a że trzymam ręce prawie cały czas na rogach kierownicy (które są gładkie), to ręce mi się mocno ślizgają.

Zakręt i stromy podjazd za Strzechą Akademicką (fot. http://www.fotomaraton.pl)

Przy Strzesze (ok 8,5km) mam dobry czas, około 1h. Zaczynam nabierać pewności, że zmieszczę się w "wariancie pesymistycznym" czasu (poniżej 2h) oraz nadziei, że może zmieszczę się w "wariancie optymistycznym" (poniżej 1:45).

Już minęłam zakręt za Strzechą Akademicką. Kręć korbami dla Szatana! ;) (fot. http://www.fotomaraton.pl)

Jeszcze kawałek pod górę a potem się wypłaszcza a nawet jest w doł. Jedziemy do Domu Śląskiego. Rekordziści na tym zjeździe podobno osiągają VMax 60 km/h ale ja się nie odważam (pozwalam sobie na 45 km/h). Głównie przez wzgląd na pieszych turystów, których jest na trasie całkiem sporo oraz masakryczną trzęsiawkę (amor nie nadąża z wybieraniem i nadgarstki cierpią a w łydki łapią skurcze). 

Zjazd do Domu Śląskiego (fot. http://www.fotomaraton.pl)
Niestety, zjazdu jest jedynie kilometr a potem znów zaczyna się znojne pedałowanie pod górę. Mam jednak świetny nastrój, wysiłek pod kontrolą, i cały czas jadę. W jednym miejscu muszę tylko się na moment zatrzymać bo na wystających kamulcach rower mnie nie słucha i zwozi mnie na bok trasy. Szczęściem, kibic stojący na poboczu pomaga mi wystartować ponownie, pchając za siodło.
W ogóle, doping ze strony turystów na trasie jest ogromny i bardzo pomaga wytrwać, zwłaszcza na najbardziej nastromionych odcinkach. Im bliżej mety, tym lepszy mam humor.

Banan na twarzy mówi sam za siebie (fot. http://www.fotomaraton.pl)



Na odcinku od Domu Śląskiego jednak znowu jest kryzys. Mielę na na najlżejszym przełożeniu i dopinguję sama siebie, na głos: "Jak zmieszczę się w 1:45 to kupię sobie jakieś za....iste buty, SiDi Dragon, czy coś". Dopiero teraz spostrzegam, że gość koło mnie jedzie w Dragonach więc zagajam z nim rozmowę, dla zabicia kryzysu. Okazuje się, że on tak normalnie to nie jeździ na rowerze tylko założył się z żoną, że rowerem będzie szybciej niż biegiem (przegrał). Jedziemy przez jakiś czas razem ale gdy mój kryzys mija, oddalam się od niego dość szybko.
Ostatni kryzys dopada mnie na samym końcu, bo wiem jaki stromy podjazd pod sam szczyt mnie czeka. Tam, gdzie szlak niebieski okrąża Śnieżkę od wschodu, idzie mi naprawdę ciężko i widzę, że muszę się sprężyć, bo nie zrobię mojego optymistycznego wariantu. Dostaję jeszcze zastrzyk sił na końcówkę i nawet najgorszy podjazd na trasie, ostatnie kilkadziesiąt metrów, udaje mi się wjechać (choć idąc tu na piechotę kilka dni temu, miałam wątpliwości co do tego) i to nawet bez zygzakowania. Pomaga gorący doping ludzi stojących z boku i obawa przed blamażem w postaci zatrzymania ;)

Ostatnie metry (fot. http://www.fotomaraton.pl)







(fot. Mieczysław Michalak, źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław)

JEST, JEST! Udało się, wszystko w siodle i to w lepszym wariancie czasowym! Jestem zachwycona!
Nie zdążam jednak jeszcze się "wyzipać" na górze, a już mnie atakują z kamerą i mikrofonem z TVP Wrocław (ach, ta sława).

Jezdę w Telewizoru :):):) (Gdzieśtam w okolicy 00:11:35)

Przyznam, że zupełnie nie pamiętałam, co im powiedziałam wtedy ;) Wiem tylko, że wyzipałam najpierw, że nie dam rady chyba nic powiedzieć, ale poczekali cierpliwie ;) W międzyczasie słyszę głos komentatora - jestem piąta w kategorii :)))


Zjazd, pilotowany, odbędzie się dopiero gdy ostatni zawodnik dotrze na metę, więc kręcę się jeszcze i zarabiam jeszcze kilka fotek.




Ubieram się na zjazd w wiatrówkę i długie rękawiczki ale żałuję, bo jest mi bardzo ciepło. Zjazd jest równie wymagający jak podjazd, a może nawet bardziej. Trzeba cały czas kontrolować tempo i kierunek, bo jedziemy dość zwartą grupą a trzęsawka na kamieniach nie pomaga. Wykorzystuję zatem chwilę postoju pod Domem Śląskim (czekamy aż wszyscy zjeżdżający ze Śnieżki dołączą do grupy) żeby się pozbyć kurtki. Do Wang zjazd w kontrolowanym tempie ale potem auto puszcza nas (chyba) i każdy już zjeżdża po swojemu. Zjazd asfaltem z karkołomną prędkością. Niestety, nie mam zapisu bo Garmin zdycha gdzieś po drodze :) No i trzeba uważać, bo mimo zjazdu wielu rowerzystów, niektórzy kierowcy próbują się wpychać z bocznych ulic, nie zważając na pierwszeństwo. Między innymi wielki autokar wyjeżdżający z parkingu. Ale, uff, udaje się cało dojechać do deptaka.

Dekoracja obejmuje również piąte miejsce. Nie tylko ja wciągam na podium synka. Zająca bardziej jednak interesuje bułeczka w jednej łapce i ciasteczko w drugiej, niż cokolwiek innego.(fot. http://www.fotomaraton.pl)

Czas: 01:43:22
Miejsce K3: 5/13, open: 11/27
Bardzo zadowolona :D

2 komentarze: