Na tropach Trophy

To był jeden z tych górskich wypadów, w którym już od samego początku nic nie szło zgodnie z planem. I wiecie co? Takie wyjazdy są najlepsze.




Pierwotny plan zakładał zapoznanie się z dwoma etapami nadchodzącego MTB Trophy. W piątek wieczorem zapakowaliśmy się w auto i ruszyliśmy w stronę Istebnej w składzie Przemek, Krzysiek, Krzysiek oraz Krzysiek - ten ostatni z poza klubu. To naprawdę sporo Krzyśków w jednym miejscu.



W samochodzie dowiedziałem się, że na drugi dzień odbywa się Bike Maraton w Wiśle i że w sumie fajnie by było wystartować. Głosami 3:1 decydujemy się tak właśnie spędzić pierwszy dzień tego weekendu.

Dzień 1 - Bike Maraton Wisła 2014

Wybieramy dystans mega, czyli 40 km, przewyższenie 1850m , trudność 5/6 . Na starcie ponad 1050 osób, lądujemy oczywiście w ostatnim sektorze, ale nie oznaczało to takiej tragedii jak na naszych mazowieckich maratonach. Trasa rzeczywiście wymagająca kondycyjnie, sztywne podjazdy i upał dawały się we znaki, wielokrotnie wpychamy rowery pod górę. Nie brakowało też porządnych, długich zjazdów, nie nudzimy się. Do tego obłędne widoki, porządne bufety, świetnie oznaczona trasa i bardzo dobra pogoda - ogólnie najlepsza impreza tego typu z jaką miałem styczność. Bardzo udany dzień - ujechani i zadowoleni z siebie padamy na ryje jeszcze przed zapadnięciem zmroku, budzimy się dopiero nazajutrz rano.



Dzień 2 - Tropienie 4 etapu MTB Trophy 2014

Już w sobotę było gorąco, ale w niedzielę słońce dopieka jeszcze bardziej. Uzbrojeni w gps z wgranym śladem interesującego nas etapu ruszamy na start MTB Trophy. Od początku są wątpliwości, często się zatrzymujemy i upewniamy czy jedziemy zgodnie z track-iem, ale prawdziwe przygody dopadają nas dopiero kilkadziesiąt minut później. Najpierw nasz szlak doprowadza nas do czyjegoś ogródka, gdzie zakłócamy rodzinne śniadanie. Ludzie próbują nam pomóc, ale dużo z tego nie wynika.


Na pocieszenie odkrywamy naprawdę niesamowitą ścieżkę, trochę dziką i zapomnianą przez świat. Niestety nie przybliża nas ona do powrotu na nasz zaplanowany ślad, decydujemy się więc na skrót, czyli wypych rowerów pod górę starą droga zrywkową.



Droga ta z czasem znika w coraz wyższej trawie, zwalone drzewa, roje owadów - przyroda najwyraźniej nas tutaj nie chce.



Ale nie poddajemy się, jeszcze tylko omijamy łukiem spanikowaną jałówkę, przedostajemy się przez czyjeś gospodarstwo i docieramy w końcu do... miejsca, w którym byliśmy kilkadziesiąt minut wcześniej.


Konsultujemy się z jeszcze jednym lokalesem, ten mówi o jakimś dawnym szlaku i każe trzymać się starych lip. I rzeczywiście, tym razem Krzysiek wypatruje zamaskowaną ścieżkę i po chwili mkniemy w dół pozostałością pieszego szlaku. Nareszcie jedziemy zgodnie z zapisem trasy !

Pół godziny później, po kolejnym zgubieniu się, zjeżdżamy jakimś szutrem w stronę cywilizacji. Uzupełniamy zapasy wody i decydujemy że takie błądzenie już nie ma sensu: przechodzimy na mapę analogową, wyznaczamy sobie nową trasę powrotną do Istebnej. Zaliczamy między innymi czerwony szlak w stronę Stożka z technicznymi fragmentami usianymi korzeniami oraz bardzo przyjemy zjazd zielonym szlakiem.



Mimo że założenia wyjazdu prawie nie zostały zrealizowane, to jednak dostaliśmy porządną dawkę Beskidów, pościgaliśmy się w prawdziwym górskim maratonie i świetnie się bawiliśmy. Od jutra powrót do szarej rzeczywistości, ale już trzeba sobie zadać istotne pytanie: co robimy w następny weekend ? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz