Królowie Orientu, czyli jak zostać szejkiem

Trenejro kazał odpoczywać. Zająć się czymś poza rowerem. Ale jak tutaj odpoczywać skoro październik nas tak rozpieszcza??? Z pomocą przyszedł nam ORIENT, czyli po prostu Rowerowa Jazda na Orientację......




Nie jestem jej fanem i raz już miałem (nie)przyjemność startu w takich zawodach na najdłuższej trasie, gdzie zamiast optymalnych 30 km zrobiłem ich 60 i znalazłem jakieś 60% punktów kontrolnych pozostawiając w sobie na lata wspomnienie głównie narastającej frustracji. Tym razem postanowiłem, że będzie inaczej. Na początekkilka słów o samej dyscyplinie:
Orientacja rowerowa to najprościej mówiąc połączenie jazdy na rowerze z umiejętnością posługiwania się dość specyficzną mapą. Ci, którzy mnie znają wiedzą, że uważam, że to jest połączenie sportu kolarskiego z dziedziną kompletnie "od czapki", którą po prostu w jakiś sposób można z tym sportem połączyć. Równie dobrze na trasie wyścigu moglibyśmy umieścić punkty, na których lepimy pierogi czy zwijamy roladę z ciasta francuskiego. Najpewniej nie wygraliby najwybitniejsi kolarze, tylko kucharze, którzy dobrze radzą sobie na rowerach. Podobnie jest na orientacji. Przyjeżdżając na start możesz być pewien, że dostaniesz baty od ludzi po których byś się tego nie spodziewał :)
Niemniej JEST TO PRZEDNIA ZABAWA i polecam ją naprawdę każdemu, choć może nie w szczycie sezonu :) Sam na pewno jeszcze kilka razy w życiu sobie wystartuję.

Wracając donaszego występu:
Na start udało mi się nakręcić jedynie Rafała K, który podobnie jak ja ma dość dużą otwartość na eksperymenty wszelkiej maści. Zapisałem nas na trasę niebieską. W wolnym tłumaczeniu jest to trasa dla dzieci, matek z dziećmi i wszystkich, którzy akurat nie czują się na siłach. Długość optymalnego przejazdu 11,5 km. Coś dla nas. Znając nasze możliwości spodziewałem się przejechania około 20 km.
Rzutem na taśmę o 22 w piątek (zawody w sobotę) dołączył do nas nasz najświeższy klubowy "nabytek" Michał. Myślę, że garść zaznanej na start egzotyki zwiąże go z naszym klubem na zawsze :D

Ustawiliśmy się pod Cyklonem ze stosownym wyprzedzeniem. Michał przyjechał swoją "Pandzioszką", w której przy pomocy roweru i plecaka wykorzystał niemal całą ładowność :)
W międzyczasie odebraliśmy tradycyjny telefon od Rafała, który miał się równie tradycyjnie 15 minut spóźnić. Budował chyba napięcie i chciał mieć pewność, że będziemy na miejscu jak zawstydzi Michała wyciągając swojego HighBalla z Fiata 500. Wyglądało to mniej więcej tak:

Idealna fura na 1 osoborower. Rozpakowaliśmy się i ruszylismy. Ci, którzy wiedzą, że nie mam górala z pewnością zastanawiają się, czy porwałem sie na to szaleństwo na przełajówie. Otóż odpowiadam, że nie. Ogarnąłem od Jeziora jego Speca. Ci, którzy Jeziora nie znają niech lukną sobie na jego bloga, którego serdecznie polecam: www.maciekjeziorski.blogspot.com .

Dojechaliśmy do Falenicy, pobraliśmy koszulki i karty kontrolne, skostruowaliśmy prowizoryczne mapniki i byliśmy gotowi do rzucenia wyzwania trasie.








Ruszyliśmy. Szybko się okazało, że naginanie 35 km/h nas do niczego nie doprowadzi i w spokoju zajęliśmy się szukaniem PK1.
Już po 15 minutach był nasz :D Radości nie było końca, stąd nawet nie strzeliliśmy mu sweet foci. W zamian zamieszczam zdjęcie punktu ostaniego:



W tym momencie staliśmy się moralnymi zwycięzcami i mogliśmy jechać do domu. Nie zrobiliśmy tak i postanowiliśmy tyrać dalej.
Z mniejszymi lub większymi przygodami odnajdywaliśmy kolejne punkty i robiliśmy furorę na trasie krążąc po niej niczym barwne ptaki. Ale w końcu przyjechaliśmy zostać Królami Orientu ... tudzież szejkami, bo Rafał zdecydowanie kazał się tutułować szejkiem.

Cyknęliśmy kilka sweetfoci nabagnach....





..... i jako ostatni z ostatnich na trasie niebieskiej pojawiliśmy się na mecie notując wydawałoby się niezbyt spektakularny wynik:





Podczas gdy chłopaki zwijali bramę (niestety przejazd przez metę był niemożliwy bo organizatorzy sami przyznali, że stracili wiarę w to, że się pojawimy) zastanawialiśmy się, gdzie popełniliśmy błąd...




Z pomocą przyszedł wieczorem Rafał przysyłając to:


Czyli zapis GPS pokazujący jak na trasie 11,5 km narypać ich ponad 22 :D (Długa prosta to dojazd do serwisu, nie bierzcie jej pod uwagę)

Pożegnaniom nie było końca, ale w końcu ruszyliśmy do domu zahaczając jeszcze o regeposiłek i kawkę.


... i tak po ponad 5 godzinach niezapomnianej wycieczki znaleźliśmy się znowu pod Cyklonem.
Pozostało tylko wtłoczyć Kellysa do Pandzioszki, Santę do Pięćsetki...


...pożegnać się i zacząć planować Podbój Wszechświata. Bo w końcu jak ogarnęliśmy orientację to cóż innego nam pozostało ? :D



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz