Błotny Armagedon - relacja Michała z Daleszyc


Daleszyce "Błotny Armagedon"* (przypisy na końcu)



Zacznijmy od początku. Gdzieś od listopada trawiła mnie taka niepokojąca myśl " kiedy przyjdzie wiosna i będzie można w góry". Od lutego trwało oblatywanie nowych maszyn, robienie nogi (Rafał) i regeneracja posezonowa (Michał).

Czyli zacznijmy od bohaterów tej historii :). Ja Jarząbęk.. tfu nie … Kolega Rafał  i Ja Michał. Podobno jesteśmy sekcją/frakcją/ sektą/ odłamem MTB w KK Cyklon. To że jeśtemy MTB głównie    da się poznać po kolorze skarpetek** oraz naszym zamiłowaniu do gadżetów. Zamiłowanie w sezonie 2013 przejawia się mega rajdowym fulem speca (Rafał) i potwornie potwornym fullem Cube’a w moim przypadku.

Wracając do tematu. W sezonie 2012 Ekipa Cyklona jeszcze w barwach AKD Ride or Die tłumnie ( 3 sztuki) debiutowała w Daleszycach. Wyścig wspominamy pozytywnie to jest 3 wystartowało i 3 dojechało do mety. Przy czym jeden upadł na głowę*** i w tym można doszukiwać się przyczyny, że Daleszyce 2013 były pozycją obowiązkową na kwiecień 2013.

Przy okazji to jedna z pierwszych okazji do  śmiania MTB**** w tym kraju.

Jako że wiosna jest w tym roku dosyć śnieżna to 15 kwietnia postanowiliśmy z Rafałem zrobić delikatny objazd trasy. Daleszyce przywitały nas pięknym Słońcem. A potem było.... no było...
Znaczy było błoto, błoto z liścmi, błoto z patykami, błoto z błotem, błoto ze śniegiem, !@#$% śnieg, jeszcze więcej śniegu, #$%^%^&* i znowu błoto i jeszcze więcej błota. Po 6 godzinach czując się jak Land Rower po Camel Trophy przejechaliśmy 47 km i mieliśmy bardzo czarne myśli na temat niedzielnego startu, zwłaszcza że zapisaliśmy się na dystans Master (70 km).

Tydzień spać nie mogłem ale zwyciężyło typowo męskie założenie, że Ja na pewno dam radę. Rafał i jego mityczna noga również deklarowali utrzymanie startu na długim dystansie.

A teraz do rzeczy, 21 kwietnia skoro świt jazda na wyścig. Na miejscu jesteśmy ze sporym zapasem.  I tu pierwszy kłopot. Presez się nie stawia i nie ma kogo objechać. Rafał chce wracać do Warszawy. Długo muszę go przekonywać żeby został.

Można by wspomnieć coś o bardziej profesjonalnych współuczestnikach tej zabawy. Na starcie takie tuzy kolarstwa jak Maciej Jeziorski (wygrał używając jednej nogi!!!), Radosław Rękawek i Diabeł Galiński. Ale lepiej przyjąć założenie, że to nie są ludzie bo ludzie tak szybko nie pedałują :).

Wróćmy do rzeczywistości. W dniu startu okazało się, że  trasa była praktycznie sucha*****. A przynajmniej tak to wyglądało do pierwszego zjazdu. Potem sytuacja nieco się unormowała  i organizator udowodnił, że na 70 km da się jednak uczestników parę razy solidnie zatopić.  Poza tym nuda. 70 km trasy, ponad 1 400 m w pionie. Trzy zjazdy w błocku, ze 3 techniczne strome proste.....

Tfuu co ja pisze zajebisty wyścig, 200 km od Wawy i były naprawdę fajne momenty. 2/3 trasy typowo leśnie góra dół . W tym kultowy zjazd z Zamczyska. Ale na tym 1/3 też bywały momenty np.  Niewinnie wyglądający singiel, który znienacka przechodził w pionową łąkę (taką do wypasu bardzo niskich owiec z napędem na 4 kopyta) a łąka kończyła się uskokiem :). Miodzio!!!!

Było też również kultowy podjazd za 2 bufetem, kilkaset metrów prostej drogi przez pola. W tym miejscu zawsze zadaję sobie pytania egzystencjalne....

Cóż jeszcze warto dodać? A mianowicie kolega Rafał w 2 świadomym sezonie swojego kolarskiego życia, śmigną w pięknym stylu 70 km całkiem górskiego wyścigu,  holował mnie na wszystkich długich prostych :),  zrobił wszystkie podjazdy, wyprzedził wszystkich napotkanych cyklistów w koszulkach z Mazy :) i do mety dojechał bez szwanku!!!

A o wyniki nie pytajcie :) bo kwalifikują nas do tych co pojechali na wyścig delektować się każdym z 70 km i dlatego to zajęło tyle czasu.

Michał





*Prawie, gdzie prawie czyni wielką różnicę.
** Elegancka czeń MTB ( i nie mo nic wspólnego z poziomem higieny) vs. buńczucna biel szosowych przecinaków.
*** Oczywiście prawdziwą przyczyną rocznych treningów i startów w Daleszycach byłą szczera, słowiańska chęć objechnia Prezesa od Różowych Krzyżowców.
**** Czyli nie mówimy o wyścigach gdzie w celu opracowania profilu trasy organizator pobiera od naczelnego architekta miasta informację o wysokości przekraczanych progów zwalniających i podjazdach na krawężniki. A czerwone wykrzykniki na trasie nie oznaczają studzinek kanalizacyjnych.
*****Dało się ją przejechać bez sprzętu nurkowego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz